Wracam z drugą cześcią One-Shot'a. Nie wiem, czy tylko na chwilę, czy na stałe. Dla tych, którzy nie zapomnieli, że gdzieś tam na szarym końcu internetu jest sobie blog Ninde :) Jeżeli jednak wolicie melodramatyczny koniec pierwszej części... Nie zmuszam. Jedynie proponuję :P
Usłyszał płacz małego
dziecka – jego półrocznego syna. Zwlókł się z łóżka, przecierając zaspane oczy.
Wyciągnął chłopca z łóżeczka i uśmiechnął się do niego, mimo, że nie miał na to
ochoty. Stanął przed lustrem kołysząc malucha i zadał sobie w myślach proste
pytanie: Czy to jest miejsce, w którym zawsze chciał się znajdować. Musiałby
byś głupcem mówiąc nie. Miał przecież opiekuńczą, kochającą żonę i ślicznego,
mądrego, zdrowego synka. Zawsze jednak czegoś mu brakowało, za kimś tęsknił.
Postanowił, że pojedzie do Seattle. Nie był na cmentarzu od 8 lat. Od czasu
pogrzebu. Miał nadzieję, że chociaż w ten sposób, a moment będzie bliżej niej.
Obudził Annę, mówiąc jej, że ma ważną sprawę do załatwienia i oddał w jej ręce
Otisa. Wszedł do łazianki by po kwadransie wyjść stamtąd ogolonym i
odświeżonym. Do czarnych jeansów i skateów ubrał koszulę w tym samym kolorze,
zabrał telefon, portfel i wyruszył w drogę nie pijąc nawet porannej kawy.
- Mike, gdzie ty do cholery jesteś? – Chester zadzwonił w
momencie, kiedy Shinoda był już w połowie drogi – Pamiętasz? 13, studio, nowa
płyta – przypominał zabawnym tonem.
- Tak, ale mam teraz ważniejszą sprawę na głowie –
odpowiedział krótko.
- Ważniejszą od pracy? Jezu, człowieku, nie sądziłem, że
kiedykolwiek usłyszę to z twoich ust – zaśmiał się donośnie.
- Jadę do Seattle
- Po co? – zdziwił się szczerze.
- Do Roxanne – odpowiedział, a po drugiej stronie słuchawki
zapadła chwilowa cisza
- Mike… zaczął
delikatnie Bennington – Przecież wiesz, że…
- Tak, nie żyje od 8 lat. Chazz, czuję, że jeśli tam nie pojadę, na własne
oczy nie zobaczę tej pieprzonej tabliczki z jej imieniem i nazwiskiem to
zwariuję! – niemalże wrzasnął.
- Może trochę byś się z tym wstrzymał, co? Pojechałbym z
tobą…
-Jestem już w stanie Oregon, poza tym nie mogę rozmawiać –
rzucił krótko i szybko się rozłączył.
Stał przed ponurą, kutą, żelazną bramą cmentarną. Czuł, że
robi mu się niedobrze przekraczając granice tego miejsca. Skierował się od razu
na lewo, gdzie mieściła się duża, o wiele większa, niż kiedy był tu ostatnim
razem, ściana z urnami. Mimo wszystko doskonale odszukał miejsce C-23. Zgłupiał
widząc nieoznakowaną skrytkę. Ktoś ewidentnie odkręcił tabliczkę. Nie
obstawiałby jednak złodzieja. Cały teren cmentarza był dokładnie monitorowany.
Był w kropce i nie wiedział, co ma zrobić. Zawsze może iść
do grabarza, albo pogrzebać w księgach cmentarnych. Postanowił, że najpierw
spróbuje podstępu i odwiedzi rodziców Roxanne. Już kwadrans później stał pod
tymi samymi drzwiami, gdzie po raz pierwszy pocałował dziewczynę:
- Dzięki, że
odprowadziłeś mnie do domu. Sama chyba troszeczkę bym się bała – przyznała
zawstydzona.
- Więc czemu nie
powiedziałaś mi o tym od razu, tylko upierałaś się, żebyśmy pożegnali się w
kinie?
- Znasz tandetne
zakończenia wszystkich randek w komediach romantycznych? Chłopak odprowadza
dziewczynę pod jej rodzinny dom po czym zaczynają się całować, a rodzice młodej
damy podglądają parę zza firanek
- A co powiedziałabyś,
gdyby nasza randka zakończyła się w dokładnie taki sam przereklamowany sposób?
Objąłbym cię w talii – demonstrował jej dokładnie to, co szeptał cicho na ucho
– Spojrzał głęboko w oczy. Ty czułabyś motyle w brzuchu, a ja myślałbym tylko o
tym, byś nie odtrąciła mojego pocałunku – właśnie tym momencie delikatne usta Mike’a musnęły
rozgrzane i pełne wargi Roxanne. Przylgnęła nieco bliżej do chłopaka, czując
jak ten głaszcze delikatnie jej plecy i talię.
Zapukał nerwowo, czekając na moment, w którym ojciec, albo
matka Roxanne otworzą mu drzwi. Przed Shinodą stanął siwy, lekko wyłysiały
mężczyzna przed 60.
- Słucham – albo udawał, że go nie poznaje, albo przez
ostatnie lata faktycznie lekko się zmienił.
- Jestem Mike – odchrząknął. Facet zmierzył go od stóp do
głów, przymykając drzwi. Półjapończyk wstawił w szparę pomiędzy framugą but,
nie pozwalając na ich zamknięcie – Mam do państwa kilka pytań
- Wyjdź! – warknął mężczyzna – Wynoś się, bo zadzwonię na
policję!
- Ona, żyje prawda?! – zaryzykował. Mógł zostać zbluzganym,
oberwać w gębę, albo dowiedzieć się prawdy.
- Co? O kim ty mówisz?! – oburzył się. W oczach starszego
mężczyzny pojawiło się jednak coś, co dało Mike’owi siłę, by iść w zaparte.
- Wiem, że Roxanne żyje! – odpowiedział stanowczo.
- Co? – powiedział – Skąd…? – A jednak! Cholera jasna wiedziałem!
- Proszę mi powiedzieć, gdzie ona jest?! – warknął.
- Mike, uspokój się…
- Teraz Mike? Teraz mnie pan zna?! GDZIE ONA JEST!!!
- W Jacksonville – odpowiedział krótko z rezygnacją.
- Wywieźliście ją na drugi koniec Stanów?! – oburzył się.
- Nigdzie nie musieliśmy jej wywozić. Sama dostała się na
uniwersytet w Północnej Karolinie, wyjechała na studia i tam już została. Z
tego co wiem, razem z Ronem szykują się do zaręczyn – Shinodowe serce
zwiększyło częstotliwość bitów do 200
uderzeń na minutę.
- Adres! – warknął –Daj mi jej adres!
- Nie! – warknął – Nie namieszasz jej już w życiu!
- Niech mnie pan uważnie posłucha – złapał mężczyznę za
ubrania, mocno nim szarpiąc – Mam w dupie to, czy dostanę dożywocie, czy karę
śmierci, ale cię kurwa zabiję, jeśli jeszcze raz utrudnisz mi z nią kontakt. Adres! – Ojciec dziewczyny
wyjąkał nazwę ulicy i numer domu. Brunet szybko wycofał się i bez słowa
pożegnania wsiadł da samochodu. Miał kolejny cel. Jacksonville.
Siedział w samolocie nie wierząc w wydarzenia dzisiejszego
dnia. Roxanne żyje! Minęło tyle lat. Czy gdyby nie przyśniła mu się tej nocy,
nadal żyłby w przekonaniu, że już nigdy
jej nie zobaczy. Ubrał słuchawki i zatonął w przypadkowo wylosowanym utworze.
Co za zrządzenie losu. Miał nadzieję, że Roxanne go nie odtrąci. Wszystko
byłoby lepsze od obojętności z jej strony.
Wysiadła właśnie z taksówki. Była taka piękna! Nic się nie
zmieniła. Te same włosy. Ta sama fryzura. Niosła kilka siatek z zakupami, ale
jej ruchy nadal wydawały się takie zgrabne. Wysiadł z samochodu. Zbliżył się do
niej na kilka kroków :
- Już nie boisz się sama wracać wieczorami do domu? –
zamarła. Mógł niemalże usłyszeć, jak po jej kręgosłupie ścieka kilka kropelek
potu. Odetchnęła głęboko i obróciła się
- Mike – szepnęła z niedowierzaniem
- Cześć Roxanne – uśmiechnął się ciepło.
- Co cię do mnie sprowadza po tylu latach? Czekaj, jak to
było: „Zapomnij o mnie! Nigdy tak naprawdę nie byłaś warta mojej uwagi”? Chyba
coś w ten deseń, nie?
- O czym ty mówisz? -
szczerze się zdziwił.
- Nie mów, że muszę ci przypominać panie doskonałyilepszyodkażdego
Shinodo! Zresztą po co ja w ogóle z tobą
dyskutuję – pokręciła głową z uśmiechem – Daj mi spokój.
- Myślałem, że nie żyjesz
- I napisałeś list do trupa, że z nim zrywasz? Zabawne, uwielbiam to twoje poczucie humoru – rzuciła z sarkazmem.
- Ja naprawdę tak myślałem. Byłem na twoim pogrzebie. Twoi
rodzice płakali… Nic z tego nie rozumiem. Czemu chcieli, żebyśmy nie mieli ze
sobą kontaktu.
- Mike… - zachłysnęła się powietrzem. Odetchnęła spokojnie –
Dobrze, porozmawiamy, ale nie dzisiaj. Ja… muszę sobie to wszystko poukładać.
Zjawiasz się po takim czasie i starasz się powiedzieć, że nasze rozstanie było
pomyłką… że ktoś celowo chciał nas od
siebie odsunąć. Proszę spotkajmy się jutro w południe w kawiarni za rogiem…
masz może wtedy czas?
- Tak, mam teraz dużo czasu – odpowiedział zadowolony, że
jednak udało mu się cokolwiek wskórać.
- Więc… cześć – westchnęła zmęczona. Dobrze, że Ron miał
dzisiaj nocną zmianę. Od razu skierowała się do regału z książkami i wyciągnęła
ze słownika języka niemieckiego, czyli książki, do której miała pewność, jej
chłopak nigdy nie zajrzy, list, który czekał na nią po obudzeniu się z
kilkudniowej śpiączki:
Roxanne,
Nie ma mnie obok ciebie
i już nigdy nie będzie. Żałuję, że poświęcałem ci swój cenny czas. Zapomnij o mnie! Nigdy tak naprawdę nie byłaś
warta mojej uwagi. Taka jest prawda. Nic więcej nie mam ci do przekazania.
Zapomnij…
Michael
Szukała najdrobniejszego znaku, który mógłby zdradzić to, że
wiadomość nie jest autorstwa Mike’a. Mike’a… właśnie! Dopiero teraz po tylu
latach, kiedy emocje już opadły była w stanie na surowo prześledzić całą treść.
Niedokładnie połączone litery i podpis… Shinoda nigdy nie używał swojego
pełnego imienia. Chciałaby, naprawdę chciałaby nic nie czuć, czytając ten krótki
list, ale słone łzy same cisnęły jej się do oczu.
- Cześć – usiadła naprzeciwko niego przy stoliku.
- Hej – wyglądał ponuro. Zawsze przypominał zombie, kiedy
nie spał przez całą noc – Ja chciałem… - zaczął, zawieszając się na moment –
Naprawdę nie napisałem do ciebie takiego listu. Nie wiem, jak mam ci to
udowodnić…
- Wierzę ci. Powiedz mi tylko, dlaczego po tylu latach
zachciało ci się grzebać w tym wszystkim. Masz przecież rodzinę, nie
potrzebujesz…
- Roxanne – wymówił to w charakterystyczny dla niej sposób.
Tylko on wypowiadał poszczególne głoski jej imienia z taką lubością – To brzmi
głupio, ale mi się przyśniłaś. Nie wiem czemu, ale kiedy się obudziłem nie
dawałaś mi spokoju. Pojechałem do Seattle. Stanąłem przed tabliczką, gdzie powinno
być wyryte twoje imię, ale jej już tam nie zobaczyłem. Byłem u twoich rodziców
i dlatego wiedziałem, gdzie mam cię szukać. Wiem, że również ułożyłaś sobie
życie.
- Od razu ułożyłam… Mike, co ja miałam sobie pomyśleć,
czytając taką wiadomość, kiedy odzyskałam w szpitalu przytomność?! Myślisz, że
od tak, wykasowałam cię z serca do cholery? ! Przy całej rehabilitacji i
zabiegach rekonstruujących staw skokowy to był największy ból jaki czułam. Nie
oceniaj mnie i niczego ode mnie nie wymagaj! – wybuchła wstając od stolika. Mężczyzna
wyciągnął szybko z kieszeni portfel i rzucił byle jaki banknot na blat, biegnąc
za nią.
- Zaczekaj! Roxanne! – krzyczał.
- Gówno wiesz, Mike! Ja tak strasznie cię kocham, że nie mogę
znieść twojej obecności! – zatrzymała się wykrzykując mu to prosto w oczy.
- Jak myślisz, po co tu przyjechałem? Miałem nadzieję.
Strasznie chciałem, żebyś powiedziała to, co przed chwilą i masz rację gówno
wiem! Nie było mnie w twoim życiu przez tyle lat. Chciałem, żeby było jak w
moim głupim śnie, żebyś dała mi się pocałować. O właśnie tak – objął twarz
dziewczyny ciepłymi dłońmi i wpił się mocno w jej usta. Nie przerywała. Wręcz
przeciwnie odwzajemniła pocałunek.
- Proszę, przestań - wyszeptała - Nie mąć mi w głowie! To wszystko i tak jest bardzo ciężkie.
- Ja nie odpuszczę, Roxanne. Nie teraz, kiedy na nowo mogę trzymać cię w swoich objęciach.
Woow. Zupełnie nie spodziewałam się tego oneshota. Miłe zaskoczenie :3
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba. Dobra kontynuacja poprzedniej części. Fajnie byłoby, gdybyś powstała jeszcze trzecia ;) Ogólnie to bardzo lubię, jak piszesz. Jak zaczynałam czytać Twojego bloga, to akurat przestałaś pisać, a tu teraz taka niespodzianka :3
A tak przy okazji, to zapraszam do siebie (dopiero zaczynam, więc proszę o wyrozumiałość) :)
http://with-blackbirds-following-me.blogspot.com/
Wróciłam! Nowy oneshot opublikowany :)
OdpowiedzUsuńA co do shota... inny niż zwykle. Szczerze, jakoś związek Mike+Roxanne mi nie pasował i pasować nie będzie. Ale do niczego się nie przyczepię, bo cieszę się, że cokolwiek się u Ciebie pojawiło :)
Mam nadzieję, że zerkniesz do mnie :)
Dużo weny!
S.
Świetny shot. Te sceny i wgl... Aż mi dech w piersi zaparło. Nie spodziewałam sie takiego zwrotu akcji, ale dobrze to skończyłaś. Rozanne zmartwychwstała. No piękne to było, piękne :D
OdpowiedzUsuń