sobota, 15 czerwca 2013

A Little Taste Of Hypocrisy Part II

 Wracam z drugą cześcią One-Shot'a. Nie wiem, czy tylko na chwilę, czy na stałe. Dla tych, którzy nie zapomnieli, że gdzieś tam na szarym końcu internetu jest sobie blog Ninde :) Jeżeli jednak wolicie melodramatyczny koniec pierwszej części... Nie zmuszam. Jedynie proponuję :P

Usłyszał płacz małego dziecka – jego półrocznego syna. Zwlókł się z łóżka, przecierając zaspane oczy. Wyciągnął chłopca z łóżeczka i uśmiechnął się do niego, mimo, że nie miał na to ochoty. Stanął przed lustrem kołysząc malucha i zadał sobie w myślach proste pytanie: Czy to jest miejsce, w którym zawsze chciał się znajdować. Musiałby byś głupcem mówiąc nie. Miał przecież opiekuńczą, kochającą żonę i ślicznego, mądrego, zdrowego synka. Zawsze jednak czegoś mu brakowało, za kimś tęsknił. Postanowił, że pojedzie do Seattle. Nie był na cmentarzu od 8 lat. Od czasu pogrzebu. Miał nadzieję, że chociaż w ten sposób, a moment będzie bliżej niej. Obudził Annę, mówiąc jej, że ma ważną sprawę do załatwienia i oddał w jej ręce Otisa. Wszedł do łazianki by po kwadransie wyjść stamtąd ogolonym i odświeżonym. Do czarnych jeansów i skateów ubrał koszulę w tym samym kolorze, zabrał telefon, portfel i wyruszył w drogę nie pijąc nawet porannej kawy.

- Mike, gdzie ty do cholery jesteś? – Chester zadzwonił w momencie, kiedy Shinoda był już w połowie drogi – Pamiętasz? 13, studio, nowa płyta – przypominał zabawnym tonem.
- Tak, ale mam teraz ważniejszą sprawę na głowie – odpowiedział krótko.
- Ważniejszą od pracy? Jezu, człowieku, nie sądziłem, że kiedykolwiek usłyszę to z twoich ust – zaśmiał się donośnie.
- Jadę do Seattle
- Po co? – zdziwił się szczerze.
- Do Roxanne – odpowiedział, a po drugiej stronie słuchawki zapadła chwilowa cisza
- Mike…  zaczął delikatnie Bennington – Przecież wiesz, że…
- Tak, nie żyje od 8 lat. Chazz,  czuję, że jeśli tam nie pojadę, na własne oczy nie zobaczę tej pieprzonej tabliczki z jej imieniem i nazwiskiem to zwariuję! – niemalże wrzasnął.
- Może trochę byś się z tym wstrzymał, co? Pojechałbym z tobą…
-Jestem już w stanie Oregon, poza tym nie mogę rozmawiać – rzucił krótko i szybko się rozłączył.

Stał przed ponurą, kutą, żelazną bramą cmentarną. Czuł, że robi mu się niedobrze przekraczając granice tego miejsca. Skierował się od razu na lewo, gdzie mieściła się duża, o wiele większa, niż kiedy był tu ostatnim razem, ściana z urnami. Mimo wszystko doskonale odszukał miejsce C-23. Zgłupiał widząc nieoznakowaną skrytkę. Ktoś ewidentnie odkręcił tabliczkę. Nie obstawiałby jednak złodzieja. Cały teren cmentarza był dokładnie monitorowany.
Był w kropce i nie wiedział, co ma zrobić. Zawsze może iść do grabarza, albo pogrzebać w księgach cmentarnych. Postanowił, że najpierw spróbuje podstępu i odwiedzi rodziców Roxanne. Już kwadrans później stał pod tymi samymi drzwiami, gdzie po raz pierwszy pocałował dziewczynę:

- Dzięki, że odprowadziłeś mnie do domu. Sama chyba troszeczkę bym się bała – przyznała zawstydzona.
- Więc czemu nie powiedziałaś mi o tym od razu, tylko upierałaś się, żebyśmy pożegnali się w kinie?
- Znasz tandetne zakończenia wszystkich randek w komediach romantycznych? Chłopak odprowadza dziewczynę pod jej rodzinny dom po czym zaczynają się całować, a rodzice młodej damy podglądają parę zza firanek
- A co powiedziałabyś, gdyby nasza randka zakończyła się w dokładnie taki sam przereklamowany sposób? Objąłbym cię w talii – demonstrował jej dokładnie to, co szeptał cicho na ucho – Spojrzał głęboko w oczy. Ty czułabyś motyle w brzuchu, a ja myślałbym tylko o tym, byś nie odtrąciła mojego pocałunku – właśnie  tym momencie delikatne usta Mike’a musnęły rozgrzane i pełne wargi Roxanne. Przylgnęła nieco bliżej do chłopaka, czując jak ten głaszcze delikatnie jej plecy i talię.

Zapukał nerwowo, czekając na moment, w którym ojciec, albo matka Roxanne otworzą mu drzwi. Przed Shinodą stanął siwy, lekko wyłysiały mężczyzna przed 60.
- Słucham – albo udawał, że go nie poznaje, albo przez ostatnie lata faktycznie lekko się zmienił.
- Jestem Mike – odchrząknął. Facet zmierzył go od stóp do głów, przymykając drzwi. Półjapończyk wstawił w szparę pomiędzy framugą but, nie pozwalając na ich zamknięcie – Mam do państwa kilka pytań
- Wyjdź! – warknął mężczyzna – Wynoś się, bo zadzwonię na policję!
- Ona, żyje prawda?! – zaryzykował. Mógł zostać zbluzganym, oberwać w gębę, albo dowiedzieć się prawdy.
- Co? O kim ty mówisz?! – oburzył się. W oczach starszego mężczyzny pojawiło się jednak coś, co dało Mike’owi  siłę, by iść w zaparte.
- Wiem, że Roxanne żyje! – odpowiedział stanowczo.
- Co? – powiedział – Skąd…? – A jednak! Cholera jasna wiedziałem!
- Proszę mi powiedzieć, gdzie ona jest?! – warknął.
- Mike, uspokój się…
- Teraz Mike? Teraz mnie pan zna?! GDZIE ONA JEST!!!
- W Jacksonville – odpowiedział krótko z rezygnacją.
- Wywieźliście ją na drugi koniec Stanów?! – oburzył się.
- Nigdzie nie musieliśmy jej wywozić. Sama dostała się na uniwersytet w Północnej Karolinie, wyjechała na studia i tam już została. Z tego co wiem, razem z Ronem szykują się do zaręczyn – Shinodowe serce zwiększyło częstotliwość bitów do  200 uderzeń na minutę.
- Adres! – warknął –Daj mi jej adres!
- Nie! – warknął – Nie namieszasz jej już w życiu!
- Niech mnie pan uważnie posłucha – złapał mężczyznę za ubrania, mocno nim szarpiąc – Mam w dupie to, czy dostanę dożywocie, czy karę śmierci, ale cię kurwa zabiję, jeśli jeszcze raz utrudnisz mi z nią kontakt.  Adres! – Ojciec dziewczyny wyjąkał nazwę ulicy i numer domu. Brunet szybko wycofał się i bez słowa pożegnania wsiadł da samochodu. Miał kolejny cel. Jacksonville.
Siedział w samolocie nie wierząc w wydarzenia dzisiejszego dnia. Roxanne żyje! Minęło tyle lat. Czy gdyby nie przyśniła mu się tej nocy, nadal żyłby  w przekonaniu, że już nigdy jej nie zobaczy. Ubrał słuchawki i zatonął w przypadkowo wylosowanym utworze. Co za zrządzenie losu. Miał nadzieję, że Roxanne go nie odtrąci. Wszystko byłoby lepsze od obojętności z jej strony.

Wysiadła właśnie z taksówki. Była taka piękna! Nic się nie zmieniła. Te same włosy. Ta sama fryzura. Niosła kilka siatek z zakupami, ale jej ruchy nadal wydawały się takie zgrabne. Wysiadł z samochodu. Zbliżył się do niej na kilka kroków :
- Już nie boisz się sama wracać wieczorami do domu? – zamarła. Mógł niemalże usłyszeć, jak po jej kręgosłupie ścieka kilka kropelek potu. Odetchnęła głęboko i obróciła się
- Mike – szepnęła z niedowierzaniem
- Cześć Roxanne – uśmiechnął się ciepło.
- Co cię do mnie sprowadza po tylu latach? Czekaj, jak to było: „Zapomnij o mnie! Nigdy tak naprawdę nie byłaś warta mojej uwagi”? Chyba coś w ten deseń, nie?
- O czym ty mówisz?  - szczerze się zdziwił.
- Nie mów, że muszę ci przypominać panie doskonałyilepszyodkażdego Shinodo! Zresztą po  co ja w ogóle z tobą dyskutuję – pokręciła głową z uśmiechem – Daj mi spokój.
- Myślałem, że nie żyjesz
- I napisałeś list do trupa, że z nim zrywasz? Zabawne, uwielbiam to twoje poczucie humoru – rzuciła z sarkazmem.
- Ja naprawdę tak myślałem. Byłem na twoim pogrzebie. Twoi rodzice płakali… Nic z tego nie rozumiem. Czemu chcieli, żebyśmy nie mieli ze sobą kontaktu.
- Mike… - zachłysnęła się powietrzem. Odetchnęła spokojnie – Dobrze, porozmawiamy, ale nie dzisiaj. Ja… muszę sobie to wszystko poukładać. Zjawiasz się po takim czasie i starasz się powiedzieć, że nasze rozstanie było pomyłką…  że ktoś celowo chciał nas od siebie odsunąć. Proszę spotkajmy się jutro w południe w kawiarni za rogiem… masz może wtedy czas?
- Tak, mam teraz dużo czasu – odpowiedział zadowolony, że jednak udało mu się cokolwiek wskórać.
- Więc… cześć – westchnęła zmęczona. Dobrze, że Ron miał dzisiaj nocną zmianę. Od razu skierowała się do regału z książkami i wyciągnęła ze słownika języka niemieckiego, czyli książki, do której miała pewność, jej chłopak nigdy nie zajrzy, list, który czekał na nią po obudzeniu się z kilkudniowej śpiączki:

Roxanne,
Nie ma mnie obok ciebie  i już nigdy nie będzie. Żałuję, że poświęcałem ci swój cenny czas.  Zapomnij o mnie! Nigdy tak naprawdę nie byłaś warta mojej uwagi. Taka jest prawda. Nic więcej nie mam ci do przekazania. Zapomnij…
Michael
Szukała najdrobniejszego znaku, który mógłby zdradzić to, że wiadomość nie jest autorstwa Mike’a. Mike’a… właśnie! Dopiero teraz po tylu latach, kiedy emocje już opadły była w stanie na surowo prześledzić całą treść. Niedokładnie połączone litery i podpis… Shinoda nigdy nie używał swojego pełnego imienia. Chciałaby, naprawdę chciałaby nic nie czuć, czytając ten krótki list, ale słone łzy same cisnęły jej się do oczu.

- Cześć – usiadła naprzeciwko niego przy stoliku.
- Hej – wyglądał ponuro. Zawsze przypominał zombie, kiedy nie spał przez całą noc – Ja chciałem… - zaczął, zawieszając się na moment – Naprawdę nie napisałem do ciebie takiego listu. Nie wiem, jak mam ci to udowodnić…
- Wierzę ci. Powiedz mi tylko, dlaczego po tylu latach zachciało ci się grzebać w tym wszystkim. Masz przecież rodzinę, nie potrzebujesz…
- Roxanne – wymówił to w charakterystyczny dla niej sposób. Tylko on wypowiadał poszczególne głoski jej imienia z taką lubością – To brzmi głupio, ale mi się przyśniłaś. Nie wiem czemu, ale kiedy się obudziłem nie dawałaś mi spokoju. Pojechałem do Seattle. Stanąłem przed tabliczką, gdzie powinno być wyryte twoje imię, ale jej już tam nie zobaczyłem. Byłem u twoich rodziców i dlatego wiedziałem, gdzie mam cię szukać. Wiem, że również ułożyłaś sobie życie.
- Od razu ułożyłam… Mike, co ja miałam sobie pomyśleć, czytając taką wiadomość, kiedy odzyskałam w szpitalu przytomność?! Myślisz, że od tak, wykasowałam cię z serca do cholery? ! Przy całej rehabilitacji i zabiegach rekonstruujących staw skokowy to był największy ból jaki czułam. Nie oceniaj mnie i niczego ode mnie nie wymagaj! – wybuchła wstając od stolika. Mężczyzna wyciągnął szybko z kieszeni portfel i rzucił byle jaki banknot na blat, biegnąc za nią.
- Zaczekaj! Roxanne! – krzyczał.
- Gówno  wiesz, Mike!  Ja tak strasznie cię kocham, że nie mogę znieść twojej obecności! – zatrzymała się wykrzykując mu to prosto w oczy.

- Jak myślisz, po co tu przyjechałem? Miałem nadzieję. Strasznie chciałem, żebyś powiedziała to, co przed chwilą i masz rację gówno wiem! Nie było mnie w twoim życiu przez tyle lat. Chciałem, żeby było jak w moim głupim śnie, żebyś dała mi się pocałować. O właśnie tak – objął twarz dziewczyny ciepłymi dłońmi i wpił się mocno w jej usta. Nie przerywała. Wręcz przeciwnie odwzajemniła pocałunek.
- Proszę, przestań - wyszeptała - Nie mąć mi w głowie! To wszystko i tak jest bardzo ciężkie.
- Ja nie odpuszczę, Roxanne. Nie teraz, kiedy na nowo mogę trzymać cię w swoich objęciach.

3 komentarze:

  1. Woow. Zupełnie nie spodziewałam się tego oneshota. Miłe zaskoczenie :3
    Bardzo mi się podoba. Dobra kontynuacja poprzedniej części. Fajnie byłoby, gdybyś powstała jeszcze trzecia ;) Ogólnie to bardzo lubię, jak piszesz. Jak zaczynałam czytać Twojego bloga, to akurat przestałaś pisać, a tu teraz taka niespodzianka :3
    A tak przy okazji, to zapraszam do siebie (dopiero zaczynam, więc proszę o wyrozumiałość) :)
    http://with-blackbirds-following-me.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Wróciłam! Nowy oneshot opublikowany :)

    A co do shota... inny niż zwykle. Szczerze, jakoś związek Mike+Roxanne mi nie pasował i pasować nie będzie. Ale do niczego się nie przyczepię, bo cieszę się, że cokolwiek się u Ciebie pojawiło :)
    Mam nadzieję, że zerkniesz do mnie :)
    Dużo weny!
    S.

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny shot. Te sceny i wgl... Aż mi dech w piersi zaparło. Nie spodziewałam sie takiego zwrotu akcji, ale dobrze to skończyłaś. Rozanne zmartwychwstała. No piękne to było, piękne :D

    OdpowiedzUsuń