Stone Temple Pillots With Chester Bennington - Black Heart
MUSE - Panic Station
Wtorek, 9 stycznia...
Jak mam wyjaśnić im wszystkim, że to, co się stało nie było zamierzone? Zresztą jakim cudem mają mnie zrozumieć, skoro ja sama tego nie potrafię? Nie wiem, dlaczego tak postąpiłam, czemu pozwoliłam się pocałować… Mogę zwalić to na alkohol, panującą imprezową, atmosferę, lub ostatecznie na samego Way’a. Czy nie chcę jednak tym uwolnić siebie samej od odpowiedzialności za własne czyny? Zadziałałam impulsywnie – pod wpływem chwili. Obawiam się jednak, że to moje „pod wpływem chwili” mogłoby skończyć się znacznie poważniej w innych okolicznościach. Dlaczego tak nad tym wszystkim rozprawiam? Mike… Mike… MIKE. Czuję się jakbym zdradziła to, co między nami się wydarzyło - nie w oczywisty sposób, ale wciąż.. To tylko jeden niewinny pocałunek, czyż nie? Otóż ten „niewinny pocałunek” rano w busie dał mi wyjaśnienie głębokiej relacji, jaka nas łączyła. Początkowo rozważałam po prostu uprzejmość przyjaciela mojego brata. Widział, że maluję, może chciał mi coś podpowiedzieć, pomóc… sama nie wiem. Później jednak sploty wydarzeń, spędzony wspólnie czas (głównie dzięki nagrywaniu płyty i trasie) wkradły do mojego umysłu wątpliwości.
Jestem mniej samotna niż wczoraj, ale nadal więcej, niż chciałabym być jutro. Losem na loterii wygrałam nową rodzinę: Chestera, Samanthę, wszystkich przyjaciół tej szczęśliwej pary i przy okazji inwentarz zwierząt z nimi związany. Trudno przywyknąć mi do tego, że TO NIE SĄ OBCY LUDZIE. Nie zdradzą mnie i są w stanie zrobić coś dla mnie bezinteresownie. Takie chwile, kiedy czuję się jednak obco w ich towarzystwie sprawiają, że mam ochotę wrócić do Nowego Jorku do sierocińca, do ludzi, do których zawsze byłam ustosunkowana względnie neutralnie i nie martwiłam się wiele, kiedy pokazywali drugie oblicze, czy wypinali się na mnie tyłkiem. Chodź sobie na to zasłużyłam, ciężko było mi przetrawić to, co wydarzyło się wczoraj. Obudziłam się rano, a raczej zostałam obudzona, przez gościa, który był jednoczenie moją zgubą i największą pomyłką minionego tygodnia… miesiąca… a nawet odważyłabym się napisać, roku. Mikey Way został chamsko wypchnięty na zewnątrz busa tam, gdzie było jego miejsce. Problem polega na tym, że desperat (lub zawodowy podrywacz – zastanowić się nad tym) miał plan, by uprzykrzyć mi życie. W trakcie moich usilnych prób spławienia Gościa, znowu mnie pocałował… ZNOWU. Tym razem jednak nie dało ukryć się tego przed Chesterem, któremu wyjątkowo chciało się wstać wcześniej, niż przed dwunastą. Brawo bracie za wyczucie czasu:
- Melisa, musimy poważnie porozmawiać! - odezwał się stanowczo.
- Kiedy przyszedłeś? – zapytała zaskoczona.
- Wystarczająco prędko, by móc zobaczyć sterczącego nad tobą młodego Way'a, który następie po wielkich umizgach całuje moją siostrę. Cholera jasna Mel, nie po to brałem cię na trasę! Chciałem zrobić ci przyjemność. Nie przeszło mi przez myśl, że mogłabyś...
- Bo nie mogę, okej?! Raz mi odwaliło, może dałam mu jakiś sygnał... sama nie wiem. Cmoknęliśmy się, co zresztą w porę przerwał Phoenix... - wymsknęło jej się.
W całe zajście wplątałam Dave’a, który został ściągnięty przez Chestera w trybie natychmiastowym ze śniadania w namiocie z gastronomią, do busa na „poważną męską rozmowę”, jak sam to nazwał. Basista nie mógł dłużej mnie kryć i wyjawił mu całą prawdę, co niestety niezbyt wpłynęło na moją korzyść:
- Wszystko zniszczyłaś! Jak w ogóle mogłaś się tak zachować?! Nie dość, że wymknęłaś się na imprezę z obcymi ludźmi, to na dodatek gdyby nie Phoenix, wylądowalibyście w łóżku! Przespałabyś się z chłopakiem, którego poznałaś kilka godzin wcześniej, Meliso! A dzisiejsza akcja?! To, co stało się w nocy mało cię nauczyło?! - Phoenix lustrował ją tylko szyderczym wzrokiem, a Chester krzyczał. Nie potrafili inaczej?!
- Niczego nie zniszczyłam. Jest inne wyjście…
- O czym ty w ogóle mówisz! Będziemy musieli wyrzucić ich z trasy i zapłacić odszkodowanie za zerwanie kontraktu!
- Daj młodej dojść do słowa - odezwał się, tym razem anielsko spokojny Dave.
- Proszę bardzo - machnął ręką - I tak wszystko już przesądzone. Jasna cholera! - zaklął.
- Wrócę do Phoenix, będę chodzić do szkoły, zapiszę się za dodatkowe zajęcia z malarstwa... wrócę do normalnego życia. Wy dokończycie w spokoju trasę, a po wszystkim sama powiem Mike'owi prawdę - westchnęła ciężko - Ale z ciebie hipokryta, Chazz - postanowiła powiedzieć na głos to, co od kilkunastu minut chodziło jej po głowie - Najpierw robiłeś Shinodzie wywody, jak to bardzo nie może zwracać na mnie uwagi, o związku nie wspomnę. Teraz, kiedy wszystko odwróciło się na twoją korzyść, znowu coś ci nie pasuje. Zastanów się czego od Nas obojga wymagasz!
Tak więc pod wpływem chwili wymyśliłam sposób na to, by Mike nie dowiedział się o całym zajściu (co nie było mądre z mojej strony - założyłam, że lepiej będzie kiedy powiem mu później, niestety nie przewidziałam, jaka mogłaby być jego reakcja, przez co myśl ta spędza mi sen z powiek i będzie tak, aż do momentu zakończenia tej części Project Revolution). Pokłóciłam się także z własnym bratem. Chester nie odzywał się do mnie nawet wtedy, kiedy przymuszając samą siebie, wchodziłam do budynku portu lotniczego. Siedział obok mnie i został w samochodzie, kiedy kierowca pomógł wyciągnąć z bagażnika moje walizki. Nawet się nie pożegnał.
Samantha przywitała mnie za to ciepło i nie pytała o prawdziwy powód mojego przylotu. Chęć szybszego powrotu do szkoły nie wydawała się przecież być bardzo wiarygodna. W Phoenix byłam po południu, więc po wzięciu odświeżającego prysznica zabrałam się za wypakowywanie moich rzeczy z walizek, którymi nie zajęłam się przed wyjazdem z moim bratem. Wieczór natomiast zajęło mi ślamazarne rozpakowywanie tylko jednej walizki i skromnego plecaka, które towarzyszyły mi przez ostatni tydzień. Każdą rzecz dwukrotnie składałam, układałam, przestawiałam... Nie potrafiłam sobie znaleźć miejsca tak samo, jak zbyt wielkiej książce, która nie mieściła się na półce. Rano czeka na mnie szkoła i z góry przewiduję, że nadchodzący dzień nie będzie należał do najlepszych. Trzeba przybrać maskę, Mel.
Środa, 10 stycznia …
Było tak, jak myślałam. Już z samego rana Sam zasypała mnie gradem pytań, co do okoliczności, w jakich spotkałam się z Way’em. Braciszek najwyraźniej postanowił donieść jej o wszystkim. Całe szczęście, że jest ona na tyle kochana, by mnie nie osądzać z góry. W drodze do szkoły miałam szansę by przedstawić jej swój punkt widzenia, a ona tak po prostu pożegnała mnie buziakiem. To było naprawdę budujące pomimo faktu, że zostawiła mnie na pożarcie tutejszej chordzie dzieciaków rodem z Bevery Hills 90 210. Zresztą czego miałam się spodziewać, skoro znajdowaliśmy się mniej więcej w tej części Stanów? Dokonałam wyboru takiej, a nie innej szkoły - będę musiała z tym żyć przez najbliższe półtora roku, dopóki ją skończę (o ile w ogóle mi się to uda). Pierwsze kroki skierowałam do sekretariatu, co w gruncie rzeczy wcale nie było trudne, bo prowadziły do niego wszelkie oznaczenia, strzałki i tabliczki. Stamtąd uzbrojona w mapkę szkoły i plan lekcji trafiłam do sali biologicznej. Liczyłam na to, że będę miała szansę usiąść samotnie w wolnej ławce. Niestety tutaj panowała zasada pracy w grupach i przy każde ze stanowisk zajmowały po cztery osoby. Dołączyłam do jednego z nich - piąte koło u wozu.
- Jak masz na imię? - usłyszała od dziewczyny siedzącej po jej lewej stronie.
- Melisa - odpowiedziałam krótko.
- Skąd przyszłaś? Floryda? Louisiana?
- Nowy Jork - rzuciłam ku jej wielkiemu zdziwieniu.
- Co takiego cię tu sprowadza?
- Panno Roseland, czy nudzi panią replikacja DNA? – nauczyciel przerwał rozmowę pomiędzy dwiema dziewczynami swoim surowym głosem.
- Nie, Panie Nilson - spuściła głowę, a „Nowa” była wolna od tłumaczenia się obcej dziewczynie, co skłoniło ją do przeprowadzenia się właśnie tutaj.
Po biologii przyszedł czas na dwie godziny angielskiego, historię sztuki i dwie godziny warsztatów. Przerwy spędzałam głównie w szatni znajdującej się w podziemiach szkoły. Pewnie tak zostanie już do końca. Sam odebrała mnie ze szkoły koło czwartej. Survival Mode: OFF – przynajmniej na dzisiaj:
- I jak ci minął pierwszy dzień? Jakieś znajomości? Który z nauczycieli jest najgorszy? - radio grało po cichu, a nastolatka zapinałam właśnie pasy, siłując się z obładowaną podręcznikami torbą, by móc rzucić ją na tylne siedzenia.
- Nie zwracałam szczególnej uwagi na nauczycieli. Chyba wszyscy są całkiem okej. Nie rozmawiałam specjalnie z nikim z klasy, ale to raczej moja wina. W poprzedniej szkole też tak miałam.
- Typ samotnika? Wiesz, że to najlepszy materiał na artystę, prawda? - mrugnęła do Mel z szerokim uśmiechem - Zrobimy krótkie zakupy? Sama nie wiem, na co miałabym ochotę... - zamyśliła się stojąc na światłach - Może jakaś ryba? Albo twarożek truskawkowy bez konserwantów... najlepiej jedno i drugie – jej towarzyszka zakrztusiła się dopijając puszkę Coli, którą kupiła na poprzedniej przerwie.
- Sam, jesteś pewna, że nie zatrujesz się mieszając te te dwie rzeczy? - zażartowała.
- No co... - zrobiła minę niewiniątka - Mam taką ochotę, tak? A kobiecie w ciąży się nie odmawia.
Tak więc temat Mike’a uznałyśmy najwyraźniej obie za zakończony. Myślę, że chyba sama mam wyciągnąć z tej lekcji odpowiednie wnioski na przyszłość. To był męczący dzień, ale mam wrażenie, że jeden z produktywniejszych w ostatnim czasie.
___
Przepraszam, że tak późno, ale najprościej w świecie nie potrafiłam zebrać tyłka, żeby napisać coś sensownego, a jak już to zrobiłam stwierdziłam, że nadaje się tylko do pulpitowego kosza, stąd zmiana narracji. Z poprzedniej wersji zostały praktycznie tylko pogrubione fragmenty. Dajcie znać, czy macie ochotę czytać Pamiętnik Mel, czy może lepiej powinnam dać sobie spokój ;)
Piszesz świetnie *.*. Znalazłam Twojego bloga dziś rano, w szkole na religii XD
OdpowiedzUsuńNon stop go czytałam. Teraz właśnie paczam, że nie ma dalej :C
Pisz dalej, ponieważ jesteś bardzo utalentowana.
Dziękuję ci bardzo ;) Jeśli chcesz możesz follować mnie na Twitterze @ninde01 , gdy pojawia się nowy rozdział zawsze o tym piszę, więc będziesz na bieżąco ;)
Usuń