I wish had strenght to stand
niedziela, 23 lutego 2014
8: "A year(s) have passed since I wrote my note".
Piątek, 12 stycznia 2002 r.
Nareszcie weekend. Nie powinnam narzekać, prawda? W końcu do szkoły chodziłam zaledwie trzy dni. Niestety zaległości i prace szybko pozbawił mnie jakiegokolwiek entuzjazmu i chęci do działania. Wczoraj poprosiłam kilka przypadkowych osób z klasy, czy nie pożyczyliby mi notatek z francuskiego i geografii - przedmiotów, które muszę nadrobić. Niestety dali mi do zrozumienia, że nie zrobią tego, nawet gdybym im za to zapłaciła Poprosiłabym o nie chłopaka, który na każdej lekcji siedzi w pierwszej ławce, sumiennie notuje to, co mówi nauczyciel i z pewnością jest najlepszym uczniem w klasie, jeśli nie w szkole, ale obawiam się, że nie mogłabym się go potem pozbyć. Nie potrzebuję dodatkowego problemu. O ile nauczyciel francuskiego poszedł mi na rękę i wręczył kilkanaście kserokopii, o tyle nauczycielka geografii uznała, że jeśli nie poradzę sobie z notatkami to nie będę zaradna w życiu. Studiowała geologię i na pierwszy rzut oka widać, że o wiele lepiej czułaby się w dłoni z toporkiem, niż kredą. Że też tacy ludzie na siłę zostają potem nauczycielami.
Drodzy koledzy i koleżanki nie potrzebuję waszego towarzystwa i aprobaty. Wystarczy mi podłoga pomiędzy szafkami w piwnicy. Przynajmniej nie muszę oglądać, jak wystawiacie mnie na pośmiewisko, a przy okazji mam spokój. W ostatnim czasie dzięki takiemu sposobowi na przetrwania przerw udało mi się naszkicować kilka całkiem fajnych rzeczy. Kto wie, może w wolnym czasie przerysuję je na płótno i pokryję akwarelami.
Akwarele...
Malowanie...
Mike...
Jeszcze z nim nie rozmawiałam, ale myślę, że to tylko kwestia czasu. W poniedziałek zespół zjeżdża do domu. Nie ma sensu, żebym dalej go zwodziła. Wystarczy, że wyrzuty sumienia gryzą mnie coraz bardziej. Mike rozmawia ze mną codziennie. Im więcej dni mija od mojego wyjazdu, tym częściej do mnie dzwoni, a ja z bólem serca udaję, że wszystko jest w najlepszym porządku.
Z busa wyszli Rob z Chesterem, który wyglądał, jak siedem nieszczęść - z daleka było widać, że intensywna trasa bardzo go wymęczyła.
- Cześć Sam - żona przytuliła go, czule całując. Miło było patrzeć na taki obrazek.
- Mel...? - Mike położył dłonie na jej ramionach, zaskakując. Odwróciła się, a on przytulił ją mocno - Mam 15 minut, żeby nacieszyć się tobą za wszystkie czasy. Opowiadaj...
Wszystko działo się tak szybko.
Wzięła głęboki oddech i wyrzuciła z siebie:
- Mike, musimy porozmawiać - Phoenix spojrzał się w jej stronę stojąc we wejściu busa i już wiedział, o co chodzi.
- Co się stało? Jesteś jakaś nieswoja - był tak pogodny, taki kochany. Nie chciała zrobić mu przykrości, ale jeśli powiedziało się A, trzeba powiedzieć też B
- Ja... najlepiej będzie, jeśli zerwiemy ze sobą kontakt na tyle, na ile to możliwe
- Mel... ale... dlaczego? - był zdezorientowany i zaskoczony.
- Zrobiłam coś głupiego, kiedy byłam z wami w trasie i przez to wszystko zaprzepaściłam, rozumiesz?
- Ale dlaczego tak mówisz? Ja... naprawdę mi na tobie zależy. Nie mów tak...
- Całowałam się z młodym Wayem - wstrzymała oddech - Uważam, że powinieneś to wiedzieć
- Dlatego wróciłaś do domu wcześniej? - nie była w stanie odgadnąć wyrazu jego twarzy.
- Tak było lepiej dla wszystkich. Wy skończyliście trasę, a mi minął kac moralny
- Czemu nie powiedziałaś nic wcześniej?
- Uznaliśmy, że tak będzie lepiej
- "Wy"? Kto jeszcze o tym wiedział, Chester?
- I Dave. Nakrył nas za pierwszym razem
- To było ich więcej? - nadal spokój go nie opuszczał. Po prostu analizował kolejno napływające informacje. Jego opanowanie było przerażające.
- Mike, czy to ważne?
- Nie... po prostu jestem ciekaw, ale jeśli cię to krępuje...
Myślałam, że się przesłyszałam. To, co widziałam totalnie zaprzeczało temu, co sądził. Czekoladowe oczy pozostawały smutne, natomiast on mówił, że jest "ciekaw" tego, ile razy całowałam się z innym, po tym, gdy w busie... To brzmi, jak wątek miłosny z serialu dla nastolatek. Drobna różnica polega na tym, że sprawa dotyczy mnie i odgrywa się w realnym życiu. Zaraz po naszej krótkiej wymianie zdań kierowca zarządził, że reszta zespołu musi już jechać. Nie było ciepłych uścisków tylko krótkie grzecznościowe "cześć".
Z Chesterem przywitałam się w domu. Wydaje mi się, że nie jest na mnie już taki wściekły. Dopytywał się, jak idzie mi w szkole, czy mam już jakiś przyjaciół, co planuję na swoją osiemnastkę i czy Sam dostatecznie się oszczędza. No właśnie moja osiemnastka...
Środa, 20 luty 2005 r.
Nie mogę uwierzyć w to, że tak brzmiał mój ostatni wpis... Dużo od tego czasu się zmieniło. Przede wszystkim nieszczęsna osiemnastka już za mną. Prawie 3 lata temu, 19-go kwietnia, siedzieliśmy z Chesterem, Samanthą i całym Linkin Park w naszym ogrodzie. Jak na ten czas było niezwykle upalnie, co doskwierało najbardziej ciężarnej Sam, która na dniach miała urodzić Draven'a:
- Pewnie nie tak wyobrażałaś sobie tę imprezę? - Joe przekomarzał się z nią, że tak naprawdę udaje przed swoim bratem grzeczną dziewczynę, a najchętniej wpadłaby w dzikie tango z przypadkowymi chłopcami i upiła się do nieprzytomności.
- Jest dokładnie tak, jak chciałam. Założę się, że gdyby było inaczej Chester i Sam stanęliby na głowie, by spełnić moje marzenie
- A propos marzeń, kochana. My tu gadu, gadu a ty nie dostałaś jeszcze prezentu! - Rob w imieniu Dave'a, Mike'a i Joe wręczył jej małe, granatowe pudełeczko przewiązane czerwoną wstążką.
- Hm... co to może być... - potrząsnęła nim delikatnie upewniając się, że w taki sposób tego nie zepsuję. Coś zabrzęczało wewnątrz, przypominając na myśl... klucze. Z niecierpliwością zaczęła rozwijać kokardkę i jej oczom ukazały się faktycznie kluczyki... samochodowe! Szczęka opadła dziewczynie do samej ziemi.
- Dlatego nie daliśmy wypić ci toastu, byś mogła od razu wypróbować swoje cacuszko. Przyznam szczerze, że z bólem serca patrzyłem, jak chłopaki wybierali dla ciebie najnowszy model Forda... naprawdę szkoda samochodu - Dave otrzymał w tym momencie porządną stójkę w bok od Shinody - No dobra, niech ci się dobrze prowadzi!
- Ale samochód? Przecież to za dużo...
- Jesteśmy, jak jedna wielka rodzina, a rodzina daje sobie czasami w prezencie auta, nie?
- Nie zastanawiaj się teraz nad tym, tylko idź się przejechać
- A haczyk? - uniosła podejrzliwie brwi - Wbudowany ogranicznik prędkości do 40 km/h? Wiem! A może auto stoi na lawecie i to ktoś inny będzie kierować za mnie?
- Nie przeginaj, bo się rozmyślę - zawołał Chester, a Mel już bez żadnych wątpliwości pognała do garażu. Był idealny! Biały, w opływowym kształcie - taki o jakim marzyła. Prowadził się jeszcze lepiej, niż mogłoby się zdawać.
Z uśmiechem na twarzy wykonała ostatni manewr, parkując przed domem. Bawiła się znakomicie! Zamknęła auto i potruchtała z powrotem do ogrodu, ale nie zastała tam siedzącego i roześmianego grona bliskich mi osób. Tylko Rob opierał się o drzewo i palił papierosa.
- A gdzie wszystkich wygnało? Będzie padać? - spojrzała na bezchmurne niebo.
- Jesteś już! - poderwał się, jakby ktoś wyrwał go z transu - Słuchaj, musisz odwieść Sam do szpitala. Wszyscy jesteśmy po kilku głębszych i nie możemy siąść za kółkiem, a taksówka przebije się przez korki za dwie godziny.
- Ale co się stało, Rob? - przeraziła się nie na żarty.
- Zaczęła rodzić! - jak na zawołanie z domu wybiegł Chester.
- Mel, musisz...
- Wiem! Zaparkowałam przed domem, zaraz przy wejściu. Pomóc wam ją wyprowadzić?
- Nie, damy sobie radę. Jesteś pewna, że dasz radę prowadzić?
- Chester, a mam inne wyjście? Karetka nie przyjedzie do nikogo w pierwszej fazie porodu. Poza tym jeździ mi się świetnie. Jeśli będziesz czuć się pewniej, możesz usiąść z przodu...
Tak też się stało. Przez całą drogę Chazz popędzał mnie, uspokajając jednocześnie Sam, kiedy dostawała kolejnych skurczy. Nigdy nie zapomnę mojej pierwszej poważnej jazdy własnym autem. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze, dojechaliśmy na czas, nie rozbiliśmy się na najbliższym zakręcie, a Draven urodził się dwie godziny później cały i zdrowy. Niecałe pół roku po tych wydarzeniach dostałam się na wymarzone studia w Los Angeles. Uczę się na dwóch kierunkach: makijażu i wizażu oraz sztuce współczesnej (ze szczególnym naciskiem na komiks i inne formy wyrażania sztuki). Przyznam, że na początku było naprawdę ciężko. Po raz kolejny w swoim krótkim życiu byłam nowa, wyobcowana, pozostawiona na pastwę losu i daleko od swoich bliskich. Całe szczeście, że był Mike, który na stałę mieszka w Mieście Aniołów. Chester poprosił go, jako przyjaciela, by ten doglądał, czy niczego mie nie potrzeba. Po pewnym czasie zżyliśmy się tak bardzo, że staliśmy się bliskimi przyjaciółmi. Pomimo tego, co zrobiłam mu trzy lata wcześniej, z perspektywy czasu widzę, że przyczyniło się to do naszego późniejszego zaciśnienia więzi. Oboje wiemy, że jesteśmy i będziemy tylko przyjaciółmi i oboje liczymy niestety na coś więcej.
- Mike, mógłbyś zajrzeć do Melisy? - Samantha rzadko kiedy dzwoniła do Shinody z jakąś prośbą. To przyjaciel Chazza, nie jej - Wydaje mi się, że coś jest nie w porządku...
- Jasne, nie ma sprawy. Sam, mogę cię o coś zapytać? Czemu nie poprosisz o to Chestera? Ostatnio nocował kilkakrotnie w mieście mimo, iż mógł już wracać do Phoenix.
- Mamy pewne... problemy. To nie jest rozmowa na telefon. Proszę cię o to, bo masz z Mel niesamowity kontakt i przed tobą otworzy się bardziej, niż przed swoim narwanym bratem.
- Masz rację, tak będzie lepiej - bez zapowiedzi odwiedził dziewczynę w jej pokoju na terenie miasteczka studenckiego. Nie była w najlepszej formie. Zwykle nawet, gdy cały dzień zostawała w domu używała delikatnego makijażu.
- Mike? Coś się stało? - ziewnęła, przecierając oczy.
- Nie powinnaś o tej porze być na warsztatach? - zapytał.
- Pilnujesz mnie, jak małe dziecko?
- Najwyraźniej jest taka potrzeba. Co się dzieje? - wszedł do środka i ogarnął wzrokiem panujący bałagan - Mel, co tu się stało? Huragan? Tornado? Dlaczego twoje prace leżą podarte na podłodze?! - unikała jego wzroku - Meliso! - złapał ją za ramiona.
- Nie mam już siły! Nie chcę tego wszystkiego!
- Ktoś ci coś powiedział? Dlaczego tak myślisz? - usiedli na kanapie.
- Nie widzę w tym wszystkim sensu! Najlepiej położyłabym się do łóżka i nigdy więcej się nie obudziła
- Przestań Mel! - wstrząsnął jej wiotką sylwetką - Nigdy więcej tak nie mów!
Przez resztą dnia, Mike starał się wsadzić mi do głowy, że jestem wartościowym człowiekiem a to, co robię ma sens. Pomógł mi posprzątać, a nawet ugotowaliśmy wspólnie kolację. Będę mu za to dozgonnie wdzięczna. Pomógł mi w momencie, kiedy mogłam się wznieść wyżej lub upaść i już nie podnieść. Psychika człowieka jest tak zagmatwana, że nawet specjaliści nie są w stanie do końca jej rozgryźć. Jednego dnia może być wspaniale; możemy unosić się trzy metry nad ziemią i marzyć. Drugiego natomiast wszystko może się skończyć i pozostanie nam tylko szara rzeczywistość, która przytłoczy nas wtedy znacznie bardziej.
wtorek, 28 stycznia 2014
7:" I've Paid For MY Mistakes"
Stone Temple Pillots With Chester Bennington - Black Heart
MUSE - Panic Station
Wtorek, 9 stycznia...
Jak mam wyjaśnić im wszystkim, że to, co się stało nie było zamierzone? Zresztą jakim cudem mają mnie zrozumieć, skoro ja sama tego nie potrafię? Nie wiem, dlaczego tak postąpiłam, czemu pozwoliłam się pocałować… Mogę zwalić to na alkohol, panującą imprezową, atmosferę, lub ostatecznie na samego Way’a. Czy nie chcę jednak tym uwolnić siebie samej od odpowiedzialności za własne czyny? Zadziałałam impulsywnie – pod wpływem chwili. Obawiam się jednak, że to moje „pod wpływem chwili” mogłoby skończyć się znacznie poważniej w innych okolicznościach. Dlaczego tak nad tym wszystkim rozprawiam? Mike… Mike… MIKE. Czuję się jakbym zdradziła to, co między nami się wydarzyło - nie w oczywisty sposób, ale wciąż.. To tylko jeden niewinny pocałunek, czyż nie? Otóż ten „niewinny pocałunek” rano w busie dał mi wyjaśnienie głębokiej relacji, jaka nas łączyła. Początkowo rozważałam po prostu uprzejmość przyjaciela mojego brata. Widział, że maluję, może chciał mi coś podpowiedzieć, pomóc… sama nie wiem. Później jednak sploty wydarzeń, spędzony wspólnie czas (głównie dzięki nagrywaniu płyty i trasie) wkradły do mojego umysłu wątpliwości.
Jestem mniej samotna niż wczoraj, ale nadal więcej, niż chciałabym być jutro. Losem na loterii wygrałam nową rodzinę: Chestera, Samanthę, wszystkich przyjaciół tej szczęśliwej pary i przy okazji inwentarz zwierząt z nimi związany. Trudno przywyknąć mi do tego, że TO NIE SĄ OBCY LUDZIE. Nie zdradzą mnie i są w stanie zrobić coś dla mnie bezinteresownie. Takie chwile, kiedy czuję się jednak obco w ich towarzystwie sprawiają, że mam ochotę wrócić do Nowego Jorku do sierocińca, do ludzi, do których zawsze byłam ustosunkowana względnie neutralnie i nie martwiłam się wiele, kiedy pokazywali drugie oblicze, czy wypinali się na mnie tyłkiem. Chodź sobie na to zasłużyłam, ciężko było mi przetrawić to, co wydarzyło się wczoraj. Obudziłam się rano, a raczej zostałam obudzona, przez gościa, który był jednoczenie moją zgubą i największą pomyłką minionego tygodnia… miesiąca… a nawet odważyłabym się napisać, roku. Mikey Way został chamsko wypchnięty na zewnątrz busa tam, gdzie było jego miejsce. Problem polega na tym, że desperat (lub zawodowy podrywacz – zastanowić się nad tym) miał plan, by uprzykrzyć mi życie. W trakcie moich usilnych prób spławienia Gościa, znowu mnie pocałował… ZNOWU. Tym razem jednak nie dało ukryć się tego przed Chesterem, któremu wyjątkowo chciało się wstać wcześniej, niż przed dwunastą. Brawo bracie za wyczucie czasu:
- Melisa, musimy poważnie porozmawiać! - odezwał się stanowczo.
- Kiedy przyszedłeś? – zapytała zaskoczona.
- Wystarczająco prędko, by móc zobaczyć sterczącego nad tobą młodego Way'a, który następie po wielkich umizgach całuje moją siostrę. Cholera jasna Mel, nie po to brałem cię na trasę! Chciałem zrobić ci przyjemność. Nie przeszło mi przez myśl, że mogłabyś...
- Bo nie mogę, okej?! Raz mi odwaliło, może dałam mu jakiś sygnał... sama nie wiem. Cmoknęliśmy się, co zresztą w porę przerwał Phoenix... - wymsknęło jej się.
W całe zajście wplątałam Dave’a, który został ściągnięty przez Chestera w trybie natychmiastowym ze śniadania w namiocie z gastronomią, do busa na „poważną męską rozmowę”, jak sam to nazwał. Basista nie mógł dłużej mnie kryć i wyjawił mu całą prawdę, co niestety niezbyt wpłynęło na moją korzyść:
- Wszystko zniszczyłaś! Jak w ogóle mogłaś się tak zachować?! Nie dość, że wymknęłaś się na imprezę z obcymi ludźmi, to na dodatek gdyby nie Phoenix, wylądowalibyście w łóżku! Przespałabyś się z chłopakiem, którego poznałaś kilka godzin wcześniej, Meliso! A dzisiejsza akcja?! To, co stało się w nocy mało cię nauczyło?! - Phoenix lustrował ją tylko szyderczym wzrokiem, a Chester krzyczał. Nie potrafili inaczej?!
- Niczego nie zniszczyłam. Jest inne wyjście…
- O czym ty w ogóle mówisz! Będziemy musieli wyrzucić ich z trasy i zapłacić odszkodowanie za zerwanie kontraktu!
- Daj młodej dojść do słowa - odezwał się, tym razem anielsko spokojny Dave.
- Proszę bardzo - machnął ręką - I tak wszystko już przesądzone. Jasna cholera! - zaklął.
- Wrócę do Phoenix, będę chodzić do szkoły, zapiszę się za dodatkowe zajęcia z malarstwa... wrócę do normalnego życia. Wy dokończycie w spokoju trasę, a po wszystkim sama powiem Mike'owi prawdę - westchnęła ciężko - Ale z ciebie hipokryta, Chazz - postanowiła powiedzieć na głos to, co od kilkunastu minut chodziło jej po głowie - Najpierw robiłeś Shinodzie wywody, jak to bardzo nie może zwracać na mnie uwagi, o związku nie wspomnę. Teraz, kiedy wszystko odwróciło się na twoją korzyść, znowu coś ci nie pasuje. Zastanów się czego od Nas obojga wymagasz!
Tak więc pod wpływem chwili wymyśliłam sposób na to, by Mike nie dowiedział się o całym zajściu (co nie było mądre z mojej strony - założyłam, że lepiej będzie kiedy powiem mu później, niestety nie przewidziałam, jaka mogłaby być jego reakcja, przez co myśl ta spędza mi sen z powiek i będzie tak, aż do momentu zakończenia tej części Project Revolution). Pokłóciłam się także z własnym bratem. Chester nie odzywał się do mnie nawet wtedy, kiedy przymuszając samą siebie, wchodziłam do budynku portu lotniczego. Siedział obok mnie i został w samochodzie, kiedy kierowca pomógł wyciągnąć z bagażnika moje walizki. Nawet się nie pożegnał.
Samantha przywitała mnie za to ciepło i nie pytała o prawdziwy powód mojego przylotu. Chęć szybszego powrotu do szkoły nie wydawała się przecież być bardzo wiarygodna. W Phoenix byłam po południu, więc po wzięciu odświeżającego prysznica zabrałam się za wypakowywanie moich rzeczy z walizek, którymi nie zajęłam się przed wyjazdem z moim bratem. Wieczór natomiast zajęło mi ślamazarne rozpakowywanie tylko jednej walizki i skromnego plecaka, które towarzyszyły mi przez ostatni tydzień. Każdą rzecz dwukrotnie składałam, układałam, przestawiałam... Nie potrafiłam sobie znaleźć miejsca tak samo, jak zbyt wielkiej książce, która nie mieściła się na półce. Rano czeka na mnie szkoła i z góry przewiduję, że nadchodzący dzień nie będzie należał do najlepszych. Trzeba przybrać maskę, Mel.
Środa, 10 stycznia …
Było tak, jak myślałam. Już z samego rana Sam zasypała mnie gradem pytań, co do okoliczności, w jakich spotkałam się z Way’em. Braciszek najwyraźniej postanowił donieść jej o wszystkim. Całe szczęście, że jest ona na tyle kochana, by mnie nie osądzać z góry. W drodze do szkoły miałam szansę by przedstawić jej swój punkt widzenia, a ona tak po prostu pożegnała mnie buziakiem. To było naprawdę budujące pomimo faktu, że zostawiła mnie na pożarcie tutejszej chordzie dzieciaków rodem z Bevery Hills 90 210. Zresztą czego miałam się spodziewać, skoro znajdowaliśmy się mniej więcej w tej części Stanów? Dokonałam wyboru takiej, a nie innej szkoły - będę musiała z tym żyć przez najbliższe półtora roku, dopóki ją skończę (o ile w ogóle mi się to uda). Pierwsze kroki skierowałam do sekretariatu, co w gruncie rzeczy wcale nie było trudne, bo prowadziły do niego wszelkie oznaczenia, strzałki i tabliczki. Stamtąd uzbrojona w mapkę szkoły i plan lekcji trafiłam do sali biologicznej. Liczyłam na to, że będę miała szansę usiąść samotnie w wolnej ławce. Niestety tutaj panowała zasada pracy w grupach i przy każde ze stanowisk zajmowały po cztery osoby. Dołączyłam do jednego z nich - piąte koło u wozu.
- Jak masz na imię? - usłyszała od dziewczyny siedzącej po jej lewej stronie.
- Melisa - odpowiedziałam krótko.
- Skąd przyszłaś? Floryda? Louisiana?
- Nowy Jork - rzuciłam ku jej wielkiemu zdziwieniu.
- Co takiego cię tu sprowadza?
- Panno Roseland, czy nudzi panią replikacja DNA? – nauczyciel przerwał rozmowę pomiędzy dwiema dziewczynami swoim surowym głosem.
- Nie, Panie Nilson - spuściła głowę, a „Nowa” była wolna od tłumaczenia się obcej dziewczynie, co skłoniło ją do przeprowadzenia się właśnie tutaj.
Po biologii przyszedł czas na dwie godziny angielskiego, historię sztuki i dwie godziny warsztatów. Przerwy spędzałam głównie w szatni znajdującej się w podziemiach szkoły. Pewnie tak zostanie już do końca. Sam odebrała mnie ze szkoły koło czwartej. Survival Mode: OFF – przynajmniej na dzisiaj:
- I jak ci minął pierwszy dzień? Jakieś znajomości? Który z nauczycieli jest najgorszy? - radio grało po cichu, a nastolatka zapinałam właśnie pasy, siłując się z obładowaną podręcznikami torbą, by móc rzucić ją na tylne siedzenia.
- Nie zwracałam szczególnej uwagi na nauczycieli. Chyba wszyscy są całkiem okej. Nie rozmawiałam specjalnie z nikim z klasy, ale to raczej moja wina. W poprzedniej szkole też tak miałam.
- Typ samotnika? Wiesz, że to najlepszy materiał na artystę, prawda? - mrugnęła do Mel z szerokim uśmiechem - Zrobimy krótkie zakupy? Sama nie wiem, na co miałabym ochotę... - zamyśliła się stojąc na światłach - Może jakaś ryba? Albo twarożek truskawkowy bez konserwantów... najlepiej jedno i drugie – jej towarzyszka zakrztusiła się dopijając puszkę Coli, którą kupiła na poprzedniej przerwie.
- Sam, jesteś pewna, że nie zatrujesz się mieszając te te dwie rzeczy? - zażartowała.
- No co... - zrobiła minę niewiniątka - Mam taką ochotę, tak? A kobiecie w ciąży się nie odmawia.
Tak więc temat Mike’a uznałyśmy najwyraźniej obie za zakończony. Myślę, że chyba sama mam wyciągnąć z tej lekcji odpowiednie wnioski na przyszłość. To był męczący dzień, ale mam wrażenie, że jeden z produktywniejszych w ostatnim czasie.
___
Przepraszam, że tak późno, ale najprościej w świecie nie potrafiłam zebrać tyłka, żeby napisać coś sensownego, a jak już to zrobiłam stwierdziłam, że nadaje się tylko do pulpitowego kosza, stąd zmiana narracji. Z poprzedniej wersji zostały praktycznie tylko pogrubione fragmenty. Dajcie znać, czy macie ochotę czytać Pamiętnik Mel, czy może lepiej powinnam dać sobie spokój ;)
MUSE - Panic Station
Wtorek, 9 stycznia...
Jak mam wyjaśnić im wszystkim, że to, co się stało nie było zamierzone? Zresztą jakim cudem mają mnie zrozumieć, skoro ja sama tego nie potrafię? Nie wiem, dlaczego tak postąpiłam, czemu pozwoliłam się pocałować… Mogę zwalić to na alkohol, panującą imprezową, atmosferę, lub ostatecznie na samego Way’a. Czy nie chcę jednak tym uwolnić siebie samej od odpowiedzialności za własne czyny? Zadziałałam impulsywnie – pod wpływem chwili. Obawiam się jednak, że to moje „pod wpływem chwili” mogłoby skończyć się znacznie poważniej w innych okolicznościach. Dlaczego tak nad tym wszystkim rozprawiam? Mike… Mike… MIKE. Czuję się jakbym zdradziła to, co między nami się wydarzyło - nie w oczywisty sposób, ale wciąż.. To tylko jeden niewinny pocałunek, czyż nie? Otóż ten „niewinny pocałunek” rano w busie dał mi wyjaśnienie głębokiej relacji, jaka nas łączyła. Początkowo rozważałam po prostu uprzejmość przyjaciela mojego brata. Widział, że maluję, może chciał mi coś podpowiedzieć, pomóc… sama nie wiem. Później jednak sploty wydarzeń, spędzony wspólnie czas (głównie dzięki nagrywaniu płyty i trasie) wkradły do mojego umysłu wątpliwości.
Jestem mniej samotna niż wczoraj, ale nadal więcej, niż chciałabym być jutro. Losem na loterii wygrałam nową rodzinę: Chestera, Samanthę, wszystkich przyjaciół tej szczęśliwej pary i przy okazji inwentarz zwierząt z nimi związany. Trudno przywyknąć mi do tego, że TO NIE SĄ OBCY LUDZIE. Nie zdradzą mnie i są w stanie zrobić coś dla mnie bezinteresownie. Takie chwile, kiedy czuję się jednak obco w ich towarzystwie sprawiają, że mam ochotę wrócić do Nowego Jorku do sierocińca, do ludzi, do których zawsze byłam ustosunkowana względnie neutralnie i nie martwiłam się wiele, kiedy pokazywali drugie oblicze, czy wypinali się na mnie tyłkiem. Chodź sobie na to zasłużyłam, ciężko było mi przetrawić to, co wydarzyło się wczoraj. Obudziłam się rano, a raczej zostałam obudzona, przez gościa, który był jednoczenie moją zgubą i największą pomyłką minionego tygodnia… miesiąca… a nawet odważyłabym się napisać, roku. Mikey Way został chamsko wypchnięty na zewnątrz busa tam, gdzie było jego miejsce. Problem polega na tym, że desperat (lub zawodowy podrywacz – zastanowić się nad tym) miał plan, by uprzykrzyć mi życie. W trakcie moich usilnych prób spławienia Gościa, znowu mnie pocałował… ZNOWU. Tym razem jednak nie dało ukryć się tego przed Chesterem, któremu wyjątkowo chciało się wstać wcześniej, niż przed dwunastą. Brawo bracie za wyczucie czasu:
- Melisa, musimy poważnie porozmawiać! - odezwał się stanowczo.
- Kiedy przyszedłeś? – zapytała zaskoczona.
- Wystarczająco prędko, by móc zobaczyć sterczącego nad tobą młodego Way'a, który następie po wielkich umizgach całuje moją siostrę. Cholera jasna Mel, nie po to brałem cię na trasę! Chciałem zrobić ci przyjemność. Nie przeszło mi przez myśl, że mogłabyś...
- Bo nie mogę, okej?! Raz mi odwaliło, może dałam mu jakiś sygnał... sama nie wiem. Cmoknęliśmy się, co zresztą w porę przerwał Phoenix... - wymsknęło jej się.
W całe zajście wplątałam Dave’a, który został ściągnięty przez Chestera w trybie natychmiastowym ze śniadania w namiocie z gastronomią, do busa na „poważną męską rozmowę”, jak sam to nazwał. Basista nie mógł dłużej mnie kryć i wyjawił mu całą prawdę, co niestety niezbyt wpłynęło na moją korzyść:
- Wszystko zniszczyłaś! Jak w ogóle mogłaś się tak zachować?! Nie dość, że wymknęłaś się na imprezę z obcymi ludźmi, to na dodatek gdyby nie Phoenix, wylądowalibyście w łóżku! Przespałabyś się z chłopakiem, którego poznałaś kilka godzin wcześniej, Meliso! A dzisiejsza akcja?! To, co stało się w nocy mało cię nauczyło?! - Phoenix lustrował ją tylko szyderczym wzrokiem, a Chester krzyczał. Nie potrafili inaczej?!
- Niczego nie zniszczyłam. Jest inne wyjście…
- O czym ty w ogóle mówisz! Będziemy musieli wyrzucić ich z trasy i zapłacić odszkodowanie za zerwanie kontraktu!
- Daj młodej dojść do słowa - odezwał się, tym razem anielsko spokojny Dave.
- Proszę bardzo - machnął ręką - I tak wszystko już przesądzone. Jasna cholera! - zaklął.
- Wrócę do Phoenix, będę chodzić do szkoły, zapiszę się za dodatkowe zajęcia z malarstwa... wrócę do normalnego życia. Wy dokończycie w spokoju trasę, a po wszystkim sama powiem Mike'owi prawdę - westchnęła ciężko - Ale z ciebie hipokryta, Chazz - postanowiła powiedzieć na głos to, co od kilkunastu minut chodziło jej po głowie - Najpierw robiłeś Shinodzie wywody, jak to bardzo nie może zwracać na mnie uwagi, o związku nie wspomnę. Teraz, kiedy wszystko odwróciło się na twoją korzyść, znowu coś ci nie pasuje. Zastanów się czego od Nas obojga wymagasz!
Tak więc pod wpływem chwili wymyśliłam sposób na to, by Mike nie dowiedział się o całym zajściu (co nie było mądre z mojej strony - założyłam, że lepiej będzie kiedy powiem mu później, niestety nie przewidziałam, jaka mogłaby być jego reakcja, przez co myśl ta spędza mi sen z powiek i będzie tak, aż do momentu zakończenia tej części Project Revolution). Pokłóciłam się także z własnym bratem. Chester nie odzywał się do mnie nawet wtedy, kiedy przymuszając samą siebie, wchodziłam do budynku portu lotniczego. Siedział obok mnie i został w samochodzie, kiedy kierowca pomógł wyciągnąć z bagażnika moje walizki. Nawet się nie pożegnał.
Samantha przywitała mnie za to ciepło i nie pytała o prawdziwy powód mojego przylotu. Chęć szybszego powrotu do szkoły nie wydawała się przecież być bardzo wiarygodna. W Phoenix byłam po południu, więc po wzięciu odświeżającego prysznica zabrałam się za wypakowywanie moich rzeczy z walizek, którymi nie zajęłam się przed wyjazdem z moim bratem. Wieczór natomiast zajęło mi ślamazarne rozpakowywanie tylko jednej walizki i skromnego plecaka, które towarzyszyły mi przez ostatni tydzień. Każdą rzecz dwukrotnie składałam, układałam, przestawiałam... Nie potrafiłam sobie znaleźć miejsca tak samo, jak zbyt wielkiej książce, która nie mieściła się na półce. Rano czeka na mnie szkoła i z góry przewiduję, że nadchodzący dzień nie będzie należał do najlepszych. Trzeba przybrać maskę, Mel.
Środa, 10 stycznia …
Było tak, jak myślałam. Już z samego rana Sam zasypała mnie gradem pytań, co do okoliczności, w jakich spotkałam się z Way’em. Braciszek najwyraźniej postanowił donieść jej o wszystkim. Całe szczęście, że jest ona na tyle kochana, by mnie nie osądzać z góry. W drodze do szkoły miałam szansę by przedstawić jej swój punkt widzenia, a ona tak po prostu pożegnała mnie buziakiem. To było naprawdę budujące pomimo faktu, że zostawiła mnie na pożarcie tutejszej chordzie dzieciaków rodem z Bevery Hills 90 210. Zresztą czego miałam się spodziewać, skoro znajdowaliśmy się mniej więcej w tej części Stanów? Dokonałam wyboru takiej, a nie innej szkoły - będę musiała z tym żyć przez najbliższe półtora roku, dopóki ją skończę (o ile w ogóle mi się to uda). Pierwsze kroki skierowałam do sekretariatu, co w gruncie rzeczy wcale nie było trudne, bo prowadziły do niego wszelkie oznaczenia, strzałki i tabliczki. Stamtąd uzbrojona w mapkę szkoły i plan lekcji trafiłam do sali biologicznej. Liczyłam na to, że będę miała szansę usiąść samotnie w wolnej ławce. Niestety tutaj panowała zasada pracy w grupach i przy każde ze stanowisk zajmowały po cztery osoby. Dołączyłam do jednego z nich - piąte koło u wozu.
- Jak masz na imię? - usłyszała od dziewczyny siedzącej po jej lewej stronie.
- Melisa - odpowiedziałam krótko.
- Skąd przyszłaś? Floryda? Louisiana?
- Nowy Jork - rzuciłam ku jej wielkiemu zdziwieniu.
- Co takiego cię tu sprowadza?
- Panno Roseland, czy nudzi panią replikacja DNA? – nauczyciel przerwał rozmowę pomiędzy dwiema dziewczynami swoim surowym głosem.
- Nie, Panie Nilson - spuściła głowę, a „Nowa” była wolna od tłumaczenia się obcej dziewczynie, co skłoniło ją do przeprowadzenia się właśnie tutaj.
Po biologii przyszedł czas na dwie godziny angielskiego, historię sztuki i dwie godziny warsztatów. Przerwy spędzałam głównie w szatni znajdującej się w podziemiach szkoły. Pewnie tak zostanie już do końca. Sam odebrała mnie ze szkoły koło czwartej. Survival Mode: OFF – przynajmniej na dzisiaj:
- I jak ci minął pierwszy dzień? Jakieś znajomości? Który z nauczycieli jest najgorszy? - radio grało po cichu, a nastolatka zapinałam właśnie pasy, siłując się z obładowaną podręcznikami torbą, by móc rzucić ją na tylne siedzenia.
- Nie zwracałam szczególnej uwagi na nauczycieli. Chyba wszyscy są całkiem okej. Nie rozmawiałam specjalnie z nikim z klasy, ale to raczej moja wina. W poprzedniej szkole też tak miałam.
- Typ samotnika? Wiesz, że to najlepszy materiał na artystę, prawda? - mrugnęła do Mel z szerokim uśmiechem - Zrobimy krótkie zakupy? Sama nie wiem, na co miałabym ochotę... - zamyśliła się stojąc na światłach - Może jakaś ryba? Albo twarożek truskawkowy bez konserwantów... najlepiej jedno i drugie – jej towarzyszka zakrztusiła się dopijając puszkę Coli, którą kupiła na poprzedniej przerwie.
- Sam, jesteś pewna, że nie zatrujesz się mieszając te te dwie rzeczy? - zażartowała.
- No co... - zrobiła minę niewiniątka - Mam taką ochotę, tak? A kobiecie w ciąży się nie odmawia.
Tak więc temat Mike’a uznałyśmy najwyraźniej obie za zakończony. Myślę, że chyba sama mam wyciągnąć z tej lekcji odpowiednie wnioski na przyszłość. To był męczący dzień, ale mam wrażenie, że jeden z produktywniejszych w ostatnim czasie.
___
Przepraszam, że tak późno, ale najprościej w świecie nie potrafiłam zebrać tyłka, żeby napisać coś sensownego, a jak już to zrobiłam stwierdziłam, że nadaje się tylko do pulpitowego kosza, stąd zmiana narracji. Z poprzedniej wersji zostały praktycznie tylko pogrubione fragmenty. Dajcie znać, czy macie ochotę czytać Pamiętnik Mel, czy może lepiej powinnam dać sobie spokój ;)
sobota, 4 stycznia 2014
6:" ...'Cause I'm Only A Crack In This Castle Of Glass".
Sixx: A.M. - Help Is On The Way
My Chemical Romance - Cancer
Wlekła się. Wcale nie było spieszno jej wracać na miejsce koncertu. Rozejrzała się po obmalowanych artystycznym graffiti ścianach. Część jej mózgu przemyślała pomysł na nowy szkic, inna zastanawiała się nad całą sytuacją, której powodem jest wyłącznie ONA. Gdyby nie pojechała w trasę... gdyby w ogóle nie pojawiła się w życiu Chestera... "Co też wygaduję!" - rzuciła pod nosem. Wiedziała, że brat i jego rodzina błyskawicznie ją zaakceptowali. Była już częścią całej tej zgrai i kochała ich równie mocno, co nie zmienia faktu, że musi podjąć jakąś konkretną decyzję. Albo będzie walczyć z Chesterem, albo z uczuciem do Mike'a. Żadna z tych opcji nie wydawała się być poprawna politycznie. Ona chciała być Szwajcarią - krajem neutralnym. Chcąc, nie chcąc, nogi same zaprowadził ją pod bramę stadionu. Pokazała kilku ochroniarzom swój identyfikator i udała się w stronę busów. Zastała w nim Brada z Dave'm, którzy "Ćwiczyli swoje umysły", jak to inteligentnie nazwał Delson, grając w strzelanki na konsoli. Zabrała z lodówki puszkę Coca Coli i rozłożyłam się na swoim "łóżku", które wolała nazywać trumną. Chwyciła ołówek, szkicownik i zabrała się do doskonale znanej jej czynności.
- Żałuj, że cię z nami nie było! - silne emocje nadal trzymały się Chazza, który nie potrafił usiedzieć w miejscu nawet kilku minut. Pomimo zmęczenia chodził w tą i z powrotem opowiadając o tym, jaki ten występ był udany.
- Uważaj, bo popadniesz w samouwielbienie - zażartowała.
- Gdybyś stała ze mną przed dziesiątkami tysięcy ludzi czułabyś się podobnie - skomentował jej uwagę - Jutro dołączają do nich inne zespoły: HIM, Placebo, My Chemical Romance...*- Strach pomyśleć, ile osób przyjdzie, by zobaczyć otwarcie Project Revolution 2003*.
- Będzie głośno - Mike po raz kolejny przetarł czoło z potu. Wszyscy z wyjątkiem Shinody siedzieli w busie bez koszulek. Łatwo sobie wyobrazić jakie panowały tam samcze bukiety zapachowe.
- Mógłby któryś z panów uchylić okno? A najlepiej wszystkie - dała im dobitnie do zrozumienia, że cuchną.
- Mogłaś dobrze przemyśleć naszą wspólną trasę Meliso - Joe celowo uniósł ręce w górę
- Człowieku... - odwróciła głowę w drugą stronę.
- Teraz lepsza wiadomość - odezwał się Mike - Nie weźmiemy prysznica wcześniej, niż rano w hotelu. Możecie wydać okrzyk radości - rzucił sarkastycznie.
- Wy tak macie zawsze? - nawiązała z nim dialog. Nie potrafiła poradzić nic na to, że o wiele łatwiej rozmawiało jej się ze Shinodą. Była przekonana, że to coś więcej, niż zwykła nić porozumienia, czy przyjaźń. Wątpliwości rozwiało jej pewne spotkanie dwa dni później, ale o tym za chwilę. Najpierw warto byłoby wspomnieć o wizycie rodzeństwa Bennington w nowojorskim urzędzie. Chester został wtedy jej opiekunem prawnym do ukończenia przez dziewczynę osiemnastu lat. Stamtąd udali się na drugi koniec miasta.
Kolejny teren festiwalu, kolejne wejściówki. Można się w tym wszystkim pogubić.Gdyby nie pewien przystojny brunet, który pomógł Melisie przedrzeć się przez kolejną bramkę z ochroniarzami. Nie był to Shinoda, ani żaden z członków ekipy Linkin Park.
- My się znamy? - zachichotała, po tym, jak w spektakularny sposób oszukali tamtejszych "goryli".
- Przecież od niespełna dwóch minut jesteśmy parą - puścił moją dłoń, by po chwili chwycić ją po raz kolejny - Mikey Way
- Melisa Bennington - odwzajemniła gest.
- Krewna Chestera z Linkin Park? Żona? - zdziwił się.
- Nie żona - zachichotała - Siostra. A ty, co tutaj robisz? - głupio było jej przyznać się do tego, że przepada,za MCR i ma nawet ich płytę, na którą zbierała bardzo długo pieniądze.
- Jestem basistą w jednym z grających tutaj zespołów. Masz jakieś plany na after party? - zapytał prosto z mostu.
- A takowe jest w ogóle organizowane? - zaskoczył ją. Żaden z Linkinów wcześniej o nim nie wspomniał - Nie mam, ale mogę mieć - odpowiedziała z czystą premedytacją.
Imponował jej. Byli w podobnym wieku - on muzyk i rodzeństwo sławnego brata. Mieli ze sobą dużo wspólnego. Chciała poznać go bliżej, dlatego w momencie, kiedy członkowie Linkin Park ( z jej bratem na czele) zmyli się pod byle pretekstem na organizowaną imprezę, ona wskoczyła w najlepsze ubrania jakie miała przy sobie i pobiegła w ślad za nimi. Przekroczyła próg ogromnego namiotu na tyłach sceny, ubrana w skórzane spodnie, czarne traperki i koszulkę z logo Nirvany, którą zresztą podebrała Chesterowi. Liczyła się z tym, że może spotkać któregoś z Linkinów, ale szczerze wątpiła w to by ją rozpoznali. Na codzień nie nosiła mocnego makijażu i takich ubrań.
- Przyszłaś - Mikey zmierzył ją od stóp do głów - Ślicznie wyglądasz - skomplementował.
- Dziękuję - odpowiedziała onieśmielona.
- Chłopaki - wcisnął ją do środka okręgu, w którym stali - To Melisa. Jest tutaj incognito, jak mniemam, więc milczymy i nie wspominamy nikomu tu obecnemu o tej prześlicznej brunetce - czuła, że się zarumieniła.
- A komu nie powinniśmy wspominać o tobie najbardziej? - dopytywał Gerard.
- Chester'owi Bennington'owi... i zresztą całemu Linkin Park - odpowiedziała po chwili namysłu.
- Aaa... za wysokie progi, jak dla nas..
- No co wy! My Chemical Romance są wspaniali i reprezentują nasz lokalny kunszt muzyki alternatywnej, nieprawdaż? - rzuciła śmielej.
- Znasz nas? - zapytał zdziwiony młodszy Way.
- Jesteś stąd? - w tym samym momencie odezwał się Gerard.
- Od samego początku wiedziałam, z kim grasz - odpowiedziała Mikey'owi - I tak, jestem z Nowego Jorku. Życie pokierowało mnie jednak całkiem niedawno na zachodnie wybrzeże.
- Ale jak, skoro Chester jest z Phoenix... ? - odezwał się Ray Toro - gitarzysta.
- Długa historia...
- To może wezmę kilka piw i pójdziemy się przejść z dala od twojego brata? - próbował zapobiec zgęstnieniu atmosfery.
- Jasne - uśmiechnęła się nie po raz pierwszy.
Mikey znalazł dla nich idealną kryjówkę. Zaszyli się na tyłach tour bus'a My Chemical Romance. Siedzieli oparci o tylną oponę i rozmawiali o wszystkim i o niczym. Nawet temat adopcji i domu dziecka został odsunięty na bok. Gadali o trasach, znienawidzonej szkole średniej, planach na przyszłość i tym, co boli ludzi w ich wieku. Towarzyszyły im dźwięki otwieranego piwa i dobiegająca, z oddalonego o kilkaset metrów namiotu, muzyka.
- Chodź - podał jej dłoń. Wstała z chłodnej ziemi i chwiejąc się lekko wpadła w jego ramiona. Akurat odtworzono "Cancer". Mikey objął ją w pasie i zaczął lekko kołysać. Ułożyła swoje dłonie, krzyżując je na jego szyi, tylko dla wygody... Wtuliła senną twarz w jego ramię. Poczuła delikatne pocałunki chłodnych ust na swojej szyi:
- Mikey... - jęknęła cicho. W jednej chwili zapomniała o pocałunku z Shinodą i kilkudniowych rozmyślań na ten temat. Całą swoją siłę włożyła w to, by skupić się na tej konkretnej chwili. Musnęła grzbietem dłoni gładki policzek chłopaka i odwzajemniła pocałunek. Gest, chodź z początku bardzo niewinny, zmienił się w pełen pasji i namiętności. Mikey przysunął Melisę do pobliskiej ściany i zjechał dłońmi na wysokość jej bioder, by po chwili wcisnąć dłoń pod koszulkę dziewczyny i móc muskać zwinnymi palcami aksamitną skórę jej płaskiego brzucha Z amoku wyrwało ich czyjeś wyraźne chrząknięcie. Dziewczyna zamarła przyciśnięta ustami do szyi chłopaka, on natomiast podniósł wzrok, by zobaczyć, kto zdołał ich tu nakryć.
Phoenix nie wiedział, co ma myśleć o całej tej sytuacji. Najpierw na własne oczy widział skryty pocałunek Melisy z Mike'm w ich busie, a teraz obserwuje taką scenę z udziałem dziewczyny i bratem Way'a? Rzucił puszką piwa, którą trzymał w dłoni i gwałtownie oderwał Mikey'a od Melisy. Nie zdążyła nawet poprawić koszulki, kiedy Dave pociągnął ją silnie za sobą, omal nie wyrywając ramienia dziewczyny ze stawu.
- Co ty robisz?! - syknęła z bólu.
- Powinienem raczej zapytać CO TY ROBISZ?! Odbiło ci? A może nie potrafisz zdecydować się pomiędzy jednym Mike'a a drugim? Posłuchaj - warknął nie przerywając szybkiego kroku - Skończysz tę zabawę i albo zapomnimy o sprawie, a ty nigdy więcej nie spotkasz się z młodym Way'em, albo pierwszą rzeczą, o której powiem jutro Spike'owi będzie dzisiejszy widok obściskującej się pary przy busie MCR. Chcesz tego?! Chcesz rozwalić nam trasę, głupia małolato?!
- Nie - odpowiedziała krótko.
- Doskonale, że się zrozumieliśmy - niemalże wrzucił ją do busa, jak gdyby dziewczyna była workiem ziemniaków. Potknęła się i wpadła na przeciwległe szafki - Skoro nie mówiliśmy ci o tej imprezie to najwyraźniej mieliśmy powód. Idź się połóż, jeśli chcesz oszczędzić sobie wywodu Chestera - bez pytania zgasił światło i zostawił ją samą.
__
4 miesiące przerwy, setki myśli o tym, czy porzucić tego bloga, czy może zacząć coś nowego... Jestem i może nie zamierzam publikować rozdziałów regularnie, co tydzień, ale nie chcę porzucić tej historii. Nigdy nie zostawiam niedokończonych spraw. I nie, nie planuję (na razie) tworzyć z tego opowiadania kolaboracji LP - MCR, chodź ci drudzy będą teraz stałymi gośćmi w kilku najbliższych rozdziałach. Mam nadzieję, że ktoś jeszcze o mnie pamięta ;)
* Niektóre fakty z udziałem My Chemical Romance będą niechronologiczne [np. Ich udział w Project Revolution 2003, albo taniec naszej nowej ( ... no właśnie... pary? Eee nie wysnuwajmy pochopnych wniosków) przy utworze Cancer wydanym trzy lata później].
My Chemical Romance - Cancer
Wlekła się. Wcale nie było spieszno jej wracać na miejsce koncertu. Rozejrzała się po obmalowanych artystycznym graffiti ścianach. Część jej mózgu przemyślała pomysł na nowy szkic, inna zastanawiała się nad całą sytuacją, której powodem jest wyłącznie ONA. Gdyby nie pojechała w trasę... gdyby w ogóle nie pojawiła się w życiu Chestera... "Co też wygaduję!" - rzuciła pod nosem. Wiedziała, że brat i jego rodzina błyskawicznie ją zaakceptowali. Była już częścią całej tej zgrai i kochała ich równie mocno, co nie zmienia faktu, że musi podjąć jakąś konkretną decyzję. Albo będzie walczyć z Chesterem, albo z uczuciem do Mike'a. Żadna z tych opcji nie wydawała się być poprawna politycznie. Ona chciała być Szwajcarią - krajem neutralnym. Chcąc, nie chcąc, nogi same zaprowadził ją pod bramę stadionu. Pokazała kilku ochroniarzom swój identyfikator i udała się w stronę busów. Zastała w nim Brada z Dave'm, którzy "Ćwiczyli swoje umysły", jak to inteligentnie nazwał Delson, grając w strzelanki na konsoli. Zabrała z lodówki puszkę Coca Coli i rozłożyłam się na swoim "łóżku", które wolała nazywać trumną. Chwyciła ołówek, szkicownik i zabrała się do doskonale znanej jej czynności.
- Żałuj, że cię z nami nie było! - silne emocje nadal trzymały się Chazza, który nie potrafił usiedzieć w miejscu nawet kilku minut. Pomimo zmęczenia chodził w tą i z powrotem opowiadając o tym, jaki ten występ był udany.
- Uważaj, bo popadniesz w samouwielbienie - zażartowała.
- Gdybyś stała ze mną przed dziesiątkami tysięcy ludzi czułabyś się podobnie - skomentował jej uwagę - Jutro dołączają do nich inne zespoły: HIM, Placebo, My Chemical Romance...*- Strach pomyśleć, ile osób przyjdzie, by zobaczyć otwarcie Project Revolution 2003*.
- Będzie głośno - Mike po raz kolejny przetarł czoło z potu. Wszyscy z wyjątkiem Shinody siedzieli w busie bez koszulek. Łatwo sobie wyobrazić jakie panowały tam samcze bukiety zapachowe.
- Mógłby któryś z panów uchylić okno? A najlepiej wszystkie - dała im dobitnie do zrozumienia, że cuchną.
- Mogłaś dobrze przemyśleć naszą wspólną trasę Meliso - Joe celowo uniósł ręce w górę
- Człowieku... - odwróciła głowę w drugą stronę.
- Teraz lepsza wiadomość - odezwał się Mike - Nie weźmiemy prysznica wcześniej, niż rano w hotelu. Możecie wydać okrzyk radości - rzucił sarkastycznie.
- Wy tak macie zawsze? - nawiązała z nim dialog. Nie potrafiła poradzić nic na to, że o wiele łatwiej rozmawiało jej się ze Shinodą. Była przekonana, że to coś więcej, niż zwykła nić porozumienia, czy przyjaźń. Wątpliwości rozwiało jej pewne spotkanie dwa dni później, ale o tym za chwilę. Najpierw warto byłoby wspomnieć o wizycie rodzeństwa Bennington w nowojorskim urzędzie. Chester został wtedy jej opiekunem prawnym do ukończenia przez dziewczynę osiemnastu lat. Stamtąd udali się na drugi koniec miasta.
Kolejny teren festiwalu, kolejne wejściówki. Można się w tym wszystkim pogubić.Gdyby nie pewien przystojny brunet, który pomógł Melisie przedrzeć się przez kolejną bramkę z ochroniarzami. Nie był to Shinoda, ani żaden z członków ekipy Linkin Park.
- My się znamy? - zachichotała, po tym, jak w spektakularny sposób oszukali tamtejszych "goryli".
- Przecież od niespełna dwóch minut jesteśmy parą - puścił moją dłoń, by po chwili chwycić ją po raz kolejny - Mikey Way
- Melisa Bennington - odwzajemniła gest.
- Krewna Chestera z Linkin Park? Żona? - zdziwił się.
- Nie żona - zachichotała - Siostra. A ty, co tutaj robisz? - głupio było jej przyznać się do tego, że przepada,za MCR i ma nawet ich płytę, na którą zbierała bardzo długo pieniądze.
- Jestem basistą w jednym z grających tutaj zespołów. Masz jakieś plany na after party? - zapytał prosto z mostu.
- A takowe jest w ogóle organizowane? - zaskoczył ją. Żaden z Linkinów wcześniej o nim nie wspomniał - Nie mam, ale mogę mieć - odpowiedziała z czystą premedytacją.
Imponował jej. Byli w podobnym wieku - on muzyk i rodzeństwo sławnego brata. Mieli ze sobą dużo wspólnego. Chciała poznać go bliżej, dlatego w momencie, kiedy członkowie Linkin Park ( z jej bratem na czele) zmyli się pod byle pretekstem na organizowaną imprezę, ona wskoczyła w najlepsze ubrania jakie miała przy sobie i pobiegła w ślad za nimi. Przekroczyła próg ogromnego namiotu na tyłach sceny, ubrana w skórzane spodnie, czarne traperki i koszulkę z logo Nirvany, którą zresztą podebrała Chesterowi. Liczyła się z tym, że może spotkać któregoś z Linkinów, ale szczerze wątpiła w to by ją rozpoznali. Na codzień nie nosiła mocnego makijażu i takich ubrań.
- Przyszłaś - Mikey zmierzył ją od stóp do głów - Ślicznie wyglądasz - skomplementował.
- Dziękuję - odpowiedziała onieśmielona.
- Chłopaki - wcisnął ją do środka okręgu, w którym stali - To Melisa. Jest tutaj incognito, jak mniemam, więc milczymy i nie wspominamy nikomu tu obecnemu o tej prześlicznej brunetce - czuła, że się zarumieniła.
- A komu nie powinniśmy wspominać o tobie najbardziej? - dopytywał Gerard.
- Chester'owi Bennington'owi... i zresztą całemu Linkin Park - odpowiedziała po chwili namysłu.
- Aaa... za wysokie progi, jak dla nas..
- No co wy! My Chemical Romance są wspaniali i reprezentują nasz lokalny kunszt muzyki alternatywnej, nieprawdaż? - rzuciła śmielej.
- Znasz nas? - zapytał zdziwiony młodszy Way.
- Jesteś stąd? - w tym samym momencie odezwał się Gerard.
- Od samego początku wiedziałam, z kim grasz - odpowiedziała Mikey'owi - I tak, jestem z Nowego Jorku. Życie pokierowało mnie jednak całkiem niedawno na zachodnie wybrzeże.
- Ale jak, skoro Chester jest z Phoenix... ? - odezwał się Ray Toro - gitarzysta.
- Długa historia...
- To może wezmę kilka piw i pójdziemy się przejść z dala od twojego brata? - próbował zapobiec zgęstnieniu atmosfery.
- Jasne - uśmiechnęła się nie po raz pierwszy.
Mikey znalazł dla nich idealną kryjówkę. Zaszyli się na tyłach tour bus'a My Chemical Romance. Siedzieli oparci o tylną oponę i rozmawiali o wszystkim i o niczym. Nawet temat adopcji i domu dziecka został odsunięty na bok. Gadali o trasach, znienawidzonej szkole średniej, planach na przyszłość i tym, co boli ludzi w ich wieku. Towarzyszyły im dźwięki otwieranego piwa i dobiegająca, z oddalonego o kilkaset metrów namiotu, muzyka.
- Chodź - podał jej dłoń. Wstała z chłodnej ziemi i chwiejąc się lekko wpadła w jego ramiona. Akurat odtworzono "Cancer". Mikey objął ją w pasie i zaczął lekko kołysać. Ułożyła swoje dłonie, krzyżując je na jego szyi, tylko dla wygody... Wtuliła senną twarz w jego ramię. Poczuła delikatne pocałunki chłodnych ust na swojej szyi:
- Mikey... - jęknęła cicho. W jednej chwili zapomniała o pocałunku z Shinodą i kilkudniowych rozmyślań na ten temat. Całą swoją siłę włożyła w to, by skupić się na tej konkretnej chwili. Musnęła grzbietem dłoni gładki policzek chłopaka i odwzajemniła pocałunek. Gest, chodź z początku bardzo niewinny, zmienił się w pełen pasji i namiętności. Mikey przysunął Melisę do pobliskiej ściany i zjechał dłońmi na wysokość jej bioder, by po chwili wcisnąć dłoń pod koszulkę dziewczyny i móc muskać zwinnymi palcami aksamitną skórę jej płaskiego brzucha Z amoku wyrwało ich czyjeś wyraźne chrząknięcie. Dziewczyna zamarła przyciśnięta ustami do szyi chłopaka, on natomiast podniósł wzrok, by zobaczyć, kto zdołał ich tu nakryć.
Phoenix nie wiedział, co ma myśleć o całej tej sytuacji. Najpierw na własne oczy widział skryty pocałunek Melisy z Mike'm w ich busie, a teraz obserwuje taką scenę z udziałem dziewczyny i bratem Way'a? Rzucił puszką piwa, którą trzymał w dłoni i gwałtownie oderwał Mikey'a od Melisy. Nie zdążyła nawet poprawić koszulki, kiedy Dave pociągnął ją silnie za sobą, omal nie wyrywając ramienia dziewczyny ze stawu.
- Co ty robisz?! - syknęła z bólu.
- Powinienem raczej zapytać CO TY ROBISZ?! Odbiło ci? A może nie potrafisz zdecydować się pomiędzy jednym Mike'a a drugim? Posłuchaj - warknął nie przerywając szybkiego kroku - Skończysz tę zabawę i albo zapomnimy o sprawie, a ty nigdy więcej nie spotkasz się z młodym Way'em, albo pierwszą rzeczą, o której powiem jutro Spike'owi będzie dzisiejszy widok obściskującej się pary przy busie MCR. Chcesz tego?! Chcesz rozwalić nam trasę, głupia małolato?!
- Nie - odpowiedziała krótko.
- Doskonale, że się zrozumieliśmy - niemalże wrzucił ją do busa, jak gdyby dziewczyna była workiem ziemniaków. Potknęła się i wpadła na przeciwległe szafki - Skoro nie mówiliśmy ci o tej imprezie to najwyraźniej mieliśmy powód. Idź się połóż, jeśli chcesz oszczędzić sobie wywodu Chestera - bez pytania zgasił światło i zostawił ją samą.
__
4 miesiące przerwy, setki myśli o tym, czy porzucić tego bloga, czy może zacząć coś nowego... Jestem i może nie zamierzam publikować rozdziałów regularnie, co tydzień, ale nie chcę porzucić tej historii. Nigdy nie zostawiam niedokończonych spraw. I nie, nie planuję (na razie) tworzyć z tego opowiadania kolaboracji LP - MCR, chodź ci drudzy będą teraz stałymi gośćmi w kilku najbliższych rozdziałach. Mam nadzieję, że ktoś jeszcze o mnie pamięta ;)
* Niektóre fakty z udziałem My Chemical Romance będą niechronologiczne [np. Ich udział w Project Revolution 2003, albo taniec naszej nowej ( ... no właśnie... pary? Eee nie wysnuwajmy pochopnych wniosków) przy utworze Cancer wydanym trzy lata później].
czwartek, 15 sierpnia 2013
5:"I got a heart full of pain, head full of stress Head full of anger, held in my chest".
- Masz zostawić ją w spokoju! Mike – westchnął – Ja jestem w
stanie tolerować naprawdę wiele. Jesteś moim przyjacielem i nie chcę się z tobą
kłócić, ale nie dostawiaj się do mojej siostry! Ostatnią rzeczą, o której marzę
jest to by mój przyjaciel chodził z moją nieletnią siostrą.
- Chester, ona ma wybór, a ja nie będę wpierdalał się w jej
życie na siłę. Wszystko zależy od niej: chce, bym był jej przyjacielem? Nie ma
sprawy. Wrogiem? Przeżyję, zawsze to
jakieś uczucie. Chociaż postaraj się mnie zrozumieć . Kiedy przyprowadziłeś ją
do studia miałem ochotę rzucić coś w stylu: Sam ci się znudziła, że wyrywasz
TAKIE laski?”. Tymczasem Mel okazała się zupełnie inna. Pod tą nieśmiałością
skrywa naprawdę ciekawą osobę. Widziałeś jej obrazy? To jej wnętrze – barwne,
nieprzeniknione i tajemnicze. Cholerna głębia, której niczym nie można
przemierzyć – podsumował.
- Błagam cię Mike, zamknij się, bo jak boga kocham, zaraz ci
przypierdolę! Ugh! – zdusił w sobie instynkt mordercy i korzystając z okazji,
że tour bus stoi już na parkingu na tyłach ogromnego klubu w Las Vegas, wyszedł
na zewnątrz.
Melisa powoli wstała ze swojego posłania odkrywając, że nie ma ani
zawrotów głowy, ani nudności. Przeczesała potargane włosy szczupłymi palcami i
weszła do kuchenki, chcąc nawilżyć zeschnięte na wiór gardło. Dostrzegła
siedzącego na jednej z kanap Spike’a, który wpatrywał się tempo w okno, za
którym nie było nic interesującego.
- Mike? – zawołała cichym, jeszcze zaspanym głosem. Obrócił
się gwałtownie, strącając na podłogę jej szklankę z wodą, którą ustawiła na
krawędzi stolika.
- Przepraszam – odpowiedział krótko, wstają po ręcznik i
ścierając mokrą plamę, zbierając przy okazji potłuczone kawałki szkła.
Uklęknęła obok niego, chcąc mu pomóc.
- Tylko żebyś się nie… - zaczęła, ale przerwało jej jego syknięcie
– Zranił – dokończyła ciszej – Pokaż – złapała jego wilgotną od wody dłoń i
przyjrzała się rance: niezbyt głębokie nacięcie, które nie wymagało prawdopodobnie
nawet plastra, przypadło w dość nieporęcznym dla muzyka miejscu - na opuszku
palca wskazującego lewej ręki.
- Cholera, wszystko się dzisiaj pieprzy – odetchnął głęboko,
opierając się plecami o szafki.
- Mogłam to pozbierać sama – zaczęła.
- Nie, bo ja strąciłem tę szklankę – wyjaśnił.
- Tak, ale niepotrzebnie cię zawołałam. Siedziałeś taki
zamyślony, jakbyś się czymś martwił
- Nie twój interes – wymruczał.
- Mike – jęknęła – Słyszałam waszą rozmowę: twoją i Chazza –
prześwietlił ją na wylot badawczym spojrzeniem, aż poczuła chłód gdzieś
wewnątrz swojej klatki piersiowej.
- Jak DUŻO słyszałaś? – podkreślił dobitnie jedno ze słów.
- Wystarczająco, by zrozumieć, o co się na siebie boczycie od
kiedy, weszliśmy razem do jednego busa. Nie powinnam siadać ci na kolanach, nie
powinieneś masować mi skroni tym dziwnym olejkiem, nawet teraz nie powinniśmy
zbierać wspólnie jednej, małej szklanki,
a ja powinnam mieć gdzieś powód twojego dziwnego zachowania
- Ale jednak nie jesteś obojętna na to wszystko – jego oczy rozświetliły iskierki nadziei
- Nie jestem –
przyznała. Zamyślił się z nieogarniętym wyrazem twarzy.
- Dlaczego? – zapytał po chwili.
- Bo cię lubię. Tak po prostu. Słabo cię znam, ale czuję, że
mnie rozumiesz. Jesteś dla mnie kimś takim, jak Chester, ale jednak w inny,
trudny do określenia sposób – wyznała
zaskoczona swoimi słowami. Były zgodne z prawda, ale dopiero wypowiadając je,
zdała sobie sprawę z tego, jak ważny obok jej brata jest dla niej Mike. Chłopak
tymczasem przeczesał nerwowo ułożone starannie na żel włosy, po czym pochylił
się w jej stronę, nie robią jednak żadnych nagłych ruchów. Chciał tylko
spróbować, jak Mel na to zareaguje: musnął z ogromną delikatnością i wyczuciem
jej dolną wargę. Dziewczyna rozchyliła nieco usta poddając się magii tego
pocałunku. Nigdy tak naprawdę nie zwróciła uwagi na zapach Mike’a. Ot, jeden
małoznaczny szczegół stał się dzisiaj czymś wyjątkowym; pewną nieopisywalną
wonią, która na zawsze będzie jej się kojarzyć właśnie z tą chwilą. Opierając
swobodnie dłonie na jego ramionach, które zamknęły ją w uścisku, zauważyła, że Shinoda w rzeczywistości wcale nie
musi nosić tak wielkich, rozciągniętych ubrań. Pod warstwami bluz i koszulek
czuła delikatne ramiona, w których napinały się już o wiele silniejsze mięśnie.
Po chwili odsunęli się od siebie, cały czas utrzymując kontakt wzrokowy.
- Gdyby teraz ktoś nas zobaczył… - zaczęła.
- Mielibyśmy kłopoty
- przyznał – Czyli będziemy się tak ukrywać i cmokać po omacku? –
powstrzymał chichot.
- A planujesz więcej takich ekstremalnych przeżyć?
Kłopotliwa, acz przyjemna sytuacja rozwiązała się sama. Mike
dostał sms’a, że powinien pojawić się już na próbie. Miał przy okazji zabrać
również siostrę swojego przyjaciela. Melisa przebrała się szybko, związała potargane
włosy i niedługo potem pojawiła się razem z Shinodą na płycie wielkiego krytego
stadionu. Porażała ją jego wielkość. Nigdy nie była w TAK dużym obiekcie. Mógł
pomieścić chyba ze sto tysięcy ludzi. Gdzieś na środku malutkiej, z tej
perspektywy, sceny dostrzegła kogoś na
kształt jej brata. Co innego wiedzieć o tym, że jest on front man’em naprawdę
dużego zespołu, a co innego zobaczyć tego drobnego chłopaka przy mikrofonie wijącego
się w rytm wydobywających się z jego gardła mniej, lub bardziej przerażających
dźwięków.
- Kwadrans niewybaczalnego spóźnienia Panie Idealny!!! –
wrzasnął. Pewnie miał na myśli Mike’a. W końcu udało im się
dotrzeć do sceny. Melisa kręciła się po backstage’u, zjadła sałatkę z
zamówionego cateringu i obserwowała brata. Trzeba jednak przyznać, że większą
uwagę skupiała na raperze, który zajęty próbą nie miał szansy tego zobaczyć. To
wydawało się trochę dziwne… Ona i starszy o jakieś sześć lat przyjaciel jej
brata? W końcu zaczęło ją nudzić takie stanie bez celu, więc zadzwoniła do Samanthy.
Zamieniła z nią kilka słów o pierwszych wrażeniach z trasy, zachowaniu
chłopaków i Chesterze
- Mam być o niego zazdrosna? – zapytałam.
- Na razie nie mieliśmy okazji natknąć się na tabuny
piszczących fanek, ale jeśli coś takiego się wydarzy osobiście ci o tym doniosę
– uśmiechnęła się pod nosem.
- W takim razie mogę spać spokojnie. Mój facet jest w
dobrych rękach. Muszę kończyć, bo właśnie stanęła mi pralka i wszystko się
wygniecie. Trzymaj się i uważaj na Mike’a – ostrzegła, rozłączając się. Co
miała rozumieć przez to „uważaj”? Najwyraźniej Chester już wisiał na telefonie
z Sam i o wszystkim jej opowiedział.
- Nudzi ci się, co? – podskoczyła nagle. Nawet nie
zauważyła, że jej brat przestał się już wydzierać i stanął za nią – Może pójdziemy
do jakiejś knajpki na obiad, albo kupimy po hamburgerze i uwalimy się na
nagrzanej ławce w parku?
- Jasne – przytaknęła. Razem z Chesterem udali się do
ustronnego bistro, w którym chłopak nie narażał się fankom i mógł w spokoju
zjeść posiłek.
- Czemu milczysz dzisiaj przez cały dzień?
- Wcale nie – zaprzeczyła.
- Zamieniłaś ze mną kilka zdań i to w dodatku równoważników.
- Słyszałam twoją rozmowę z Mike’m – przyznała w końcu.
- Eh… Powinienem najpierw porozmawiać z tobą, ale tak jakoś
wyszło. Nie możesz się z nim spotykać.
- A zacznijmy od tego: skąd wiesz, że w ogóle chcę?
- Bo widać, jak ci się podoba, to ,że poświęca ci uwagę.
Uśmiechasz się lekko w odpowiedzi na każdy jego gest. Ja nie chcę cię straszyć,
ani karać, bo to nie twoja wina, tylko tego palanta, ale jeśli nie załatwicie
jakoś tej sytuacji, będę musiał odesłać cię do Sam
- Rozmawiałeś z nią, prawda? Przez jeden wieczór wypaplałeś
wszystko i nie mam w swoim otoczeniu nikogo neutralnego, z kim mogłabym pogadać
o tej sytuacji. Zadzwoniłam do Sam i nawet nie rozpoczęłam tematu, a już
dostałam dobrą radę, że mam „Uważać na Mike’a”.
- Bo to prawda! – rzucił stanowczo.
- Nie, Chazz! – wrzasnęła – Prawda jest taka, że świetnie
się z nim dogaduję i dobrze czuję w jego towarzystwie. Mogę na niego liczyć
nawet jeśli chodzi o nudności i bóle głowy spowodowane chorobą lokomocyjną.
Kiedykolwiek się do niego zwrócę, wiem, że nie odejdę z kwitkiem – wytłumaczyła,
wstając od stolika i wychodząc z lokalu –
Gdybym była tu z nim, nie wracałabym teraz sama na stadion w zupełnie obcym mi
mieście – szepnęła do siebie.
piątek, 2 sierpnia 2013
4:"Let me take back my life, I'd rather be all alone"
- Sam, słyszałaś o tym, że Chester zabiera mnie w
najprawdziwszą trasę? – Melisa w podskokach wpadła do domu, wykrzykując od
samego progu radosną wiadomość.
- Taki był plan. Zobaczysz, jak zżyjesz się z nimi
wszystkimi przez ten czas. Szóstka facetów i ty w jednym busie, dzielący
nawzajem każdą najmniejszą wolną przestrzeń.
- A ty? – zapytała zaskoczona.
- Gdzie tam… nie chce mi się nigdzie ruszać. Byłam na kilku
poprzednich w Europie i Australii.
- Chyba będę się czuła nieco skrępowana, jak myślisz? – postanowiła
się poradzić „starszej koleżanki”.
- Minie ci. Na początku faktycznie zdarzają się kłopotliwe
sytuacje i takie tam, ale przede wszystkim jest dużo śmiechu.
- Jest jeszcze taki problem, że mam chorobę lokomocyjną
- Chazz o tym nie wie?
- Niby coś tam mu mówiłam. Pamiętasz zresztą drogę z
lotniska. Mam nadzieję, że nie spędzę całego wyjazdu siedząc w łazience.
- Jasne, że nie. Zobaczysz, że ci się spodoba. Pamiętam, jak
Chester ekscytował się pierwszymi wyjazdami, jeszcze wtedy z Xero… Nie mógł spać
po nocach.
- Obawiam się, że ja również nie zmrużę oczu – westchnęła –
Właśnie! – przypomniało jej się – Zapomniałam zapytać o to, od kiedy i na ile
wyjeżdżamy.
- Trasa zaczyna się pojutrze i potrwa niespełna miesiąc. Nie
pamiętam dokładnie, kiedy się kończy.
- A szkoła? – była co najmniej zaskoczona.
- Chester rozmawiał z twoją wychowawczynią. Podobno jesteś
dobrą uczennicą i znasz materiał z lekkim wyprzedzeniem. Uznał, że nie będzie
problemu jeśli zrobisz sobie małe wakacje.
- A potem wracam do Nowego Jorku? – na jej twarzy pojawił
się nieukrywany smutek.
- Ta wciąż o tym samym – Samantha dała jej pstryczek w nos –
Nikt nigdzie nie będzie ci kazał wracać, jeśli sama nie będziesz tego chciała.
Za 5 dni odbędzie się koncert w twoim mieście i wtedy uregulujecie z Chesterem
formalności.
Melisa ledwo zdążyła dokończyć swój kolejny obraz przed
wyjazdem. O malowaniu w busie nie było nawet mowy. Oczywiście dziewczyna
zabierała ze sobą szkicownik i ołówki, jednak to nie to samo.
- Cześć wszystkim – zawołał Chester, wychodząc z auta.
Zostawi je przed firmą, spod której odwiezie je Sam. Zabrał się za wyciąganie z
bagażnika mniejszych i większych toreb i plecaków - Weź swoje, a z resztą dam sobie rade
- Przecież twoich rzeczy jest przynajmniej trzy razy więcej
– Może to kwestia tego, że jej ubrań jest tak mało.
- Nie marudź… - popędził ją. Phoenix pokazał dziewczynie
gdzie może trzymać mniej potrzebne ciuchy. Zostawiła więc jeden z dwóch
plecaków w luku bagażowym. Drugi, razem z torbą, zabrała ze sobą.
- Gdzie chcesz spać? – krzyczał z wnętrza pojazdy Brad.
- Obojętnie – machnęła ręką.
- Żadnego obojętnie. Jak masz wybór to z niego skorzystaj.
- No dobra, to może gdzieś na dole?
- Wolisz miejscówkę obok Mike’a, czy managera tras? – wybór
był raczej oczywisty. Shinode przynajmniej znała. Rozpakowała
najpotrzebniejsze rzeczy, jak komórka, czy laptop i z części sypialnej busa
przeniosła się do przodu, tam gdzie słychać było śmiech zespołu.
- Siadaj - przesunął się na kanapie Joe.
- Uważaj on tam puścił bąka! – ostrzegł ją w ostatniej
chwili Spike.
- Brat, przygarnij mnie na kolana, co? Nie będę przecież
stała przez całą drogę
- Nie chcę czuć twoich chrzęści w tyłku wbijających mi się w
nogi – oczywiście żartował, ale ona przyjęła to nadrywa poważnie.
- Sugerujesz, że jestem za gruba, anemiczny worku kości? –
prychnęła.
- Heeeej, bo jak zaczniecie to nie będzie końca! Chodź do mnie –
Shinoda klepnął swoje uda. Nieśmiało na nich usiadła - Jesteś leciutka, jak piórko. Jak chcesz,
możesz siedzieć tak cały dzień – miała bardzo przyjemny zapach, który łaskotał
w nos Mike’a. Gdy dała się ponieść rozmowie, mógł pozwolić sobie nawet na to,
by przytknąć nos do jej szyi, czy powąchać włosy. W ogóle nie zwracała na to
uwagi, co niezmiernie go zresztą cieszyło.
- Joe przestań zasmradzać powietrze tymi bułkami
czosnkowymi. Chcesz, żebyśmy się przekręcili z braku powietrza? – Rob
ostentacyjnie zatkał noc, pokazując wszystkim, co o tym sądzi.
- A ja tam lubię bułki czosnkowe – odezwała się nieśmiało
Melisa. W tym momencie Chester miał minę w stylu: "Zamorduję cię, jak tylko
Shinoda wypuści cię ze swoich objęć”. Hola hola z objęć?! Dziewczyna zauważyła
silne ramiona Mike’a które już od dłuższego czasu leżały delikatnie i
nieruchomo na jej talii.
- Chcesz trochę? – Mr Hahn zakołysał zabawie swoim tyłkiem.
Przytaknęła. Teraz nawet Mike skrzywił się w grymasie.
- Dajcie spokój to jest naprawdę dobre – ugryzła kawałek –
Mmmmm pycha. Zatkaj nos - zwróciła się
do Shinody, który posłusznie ścisnął go palcami – I otwórz buzię.
- Spike ostrzegam cię, jak przyjaciel przyjaciela, jeśli
będziesz potem zdychał w kiblu nie podam ci nawet butelki wody – Chester chciał, żeby zabrzmiało to poważnie, jednak
trochę mu to nie wyszło. Zakrył usta, by powstrzymać chichot. Tymczasem Mike
zjadł dwa kęsy i wcale przy tym nie
wykorkował.
- Dobre – pochwalił kulinarny kunszt Joe’go.
- Mówiłam – połknęła resztę.
- Tak bardzo ufasz temu, któremu siedzisz na kolanach, że
jesz z nim na współkę? A jeśli ma AIDS i teraz umrzesz razem z nim?
- Coś wydaje mi się, że motyw śmierci w naszej rozmowie
pojawia się dzisiaj zdecydowanie za często. Tak, Chester mam do niego zaufanie, bo nie
znam tu nikogo oprócz was i Sam. Pozwól więc, że będę naiwna, jak czteroletnie
dziecko i ufała wam tak bezgranicznie, jak tylko to możliwe – zirytowała się.
Najpierw tak strasznie zależało mu na tym, by Melisa zżyła się z nim i jego
rodziną, a teraz starał się wprowadzać w tę relacje jakieś wątpliwości i niedomówienia?
- Tego nie miałem na
myśli. Chodziło mi raczej o… Może ty tego nie widzisz, ale Mike będzie wiedział, o co chodzi, jeśli powiem mu, że ma się pilnować, prawda przyjacielu? – coś w
jego tonie głosu dało jej do myślenia. Czy w tym co mówił starał się być
wredny? W odpowiedzi Spike zesadził dziewczynę ze swoich kolan i poszedł do
części sypialnej.
- Zadowolony? – odezwał się Rob – Właśnie o to ci chodziło?!
- Nie widzisz, że on dostawia się do Melisy?! Niech poszuka
sobie jakiejś równolatki, a nie zarywa do mojej siostry! – Chazz kipiał
złością.
- Chcesz mi powiedzieć, że… - zaczęła onieśmielona, a na jej
policzki wkradły się rumieńce.
- Tak, najwyraźniej nasz drogi przyjaciel się w tobie
zadużył, a Chester jest o swoją siostrzyczkę niesamowicie zazdrosny –
zachichotał Phoenix.
- Jeśli szukasz okazji, by robić sobie jaja to wyjdź i
sprawdź, czy nie ma cię na końcu busa – odszczeknął Bennington – Wcale nie jestem
zazdrosny. Zresztą nie mam o co być – zagalopował się i dopiero, gdy zrozumiał
sens swoich słów zatrzymał się na moment – Miałem na myśli to, że taki związek
nie miałby racji bytu – zaczął się tłumaczyć.
- Doskonale zrozumiałam, co miałeś na myśli – Melisa wysyczała
przez zęby i udała się w tym samym kierunku, co Mike, głośno zasuwając zasłonkę
i ubierając słuchawki na uszy, w których już po chwili rozbrzmiewała głośno
gitara James’a Hetfield’a.
Po jakiejś godzinie drogi, zaczęło być jej niedobrze i obawiała się, że niestety nie jest to bezpośrednio wina bułki od Mr Hahna. Odezwała się choroba lokomocyjna. Zaklęła cicho pod nosem i sięgnęła butelkę z wodą, upijając kilka łyków. Od razu zaczęło jej się wydawać, że w pomieszczeniu jest za zimno i zbyt duszno jednocześnie. Chciała oprzeć głowę o ściankę, ale gdyby to zrobiła, prawdopodobnie od razu nie zapanowałaby nad swoimi odruchami. Zwlekła się ze swojego "łóżka" i powoli szła w stronę kuchenki. Niespodziewanie zamiast w krawędź pomiędzy kojami, trafiła w zasłonkę, która ugięła się pod jej ciężarem, a dziewczyna wpadła do środka. Trafiła tam na zdezorientowanego Mike'a, który na moment przestał szkicować, parząc na nią ze zdziwieniem.
- Przepraszam - rzuciła zawstydzona.
- Coś nie tak? Źle się czujesz? Jesteś jakaś taka blada - odłożył notes i ołówek.
- Mam chorobę lokomocyjną. Starałam się właśnie dostać do kuchni, ale jak widać z marnym skutkiem.
- Bierzesz na to jakieś leki?
- Nie pomagają - odpowiedziała siadając na swoim łóżku. Dzieliła ich tylko wąska ścianka, która nie utrudniała rozmowy. Usłyszała szelest i po chwili naprzeciwko niej pojawił się Mike.
- Połóż się - rozkazał. Nie wiedziała o co chodzi, dlatego bez oporów zrobiła o co prosił - To jest specjalny olejek. Przywiozłem go sobie z Azji. Kiedy zdarza się nam podróżować po większych imprezach jest raczej niezbędnym do normalnego funkcjonowania. Pomaga na kaca i objawy choroby lokomocyjnej - tłumaczył cichym, głębokim głosem. Zamoczył palce w przyjemnie pachnącej cieczy i zaczął delikatnie masować skonie dziewczyny oraz skórę za uszami. Tak zmysłowy zabieg spowodował, że szybko zasnęła. Nie poczuła nawet, kiedy Mike ucałował ją w czoło i przykrył leżącym w jej nogach kocem.
piątek, 26 lipca 2013
3:"Memories consume, Like opening the wound..."
- Idę po żarcie. Melisa przejdziesz się ze mną, czy
zostajesz? – zapytał zgarniając z biurka portfel.
- Zostanę. Mike powiedział, że puści mi parę mocniejszych
nagrań, które kiedyś zarejestrowaliście.
- Znalazła się true metalówa gardząca naszą muzyką –
prychnął Chester wychodząc i zamykając za sobą drzwi.
- Naucz mnie tak rysować, Joe – jęknęła.
- Na pewno, żebyś jeszcze zaczęła się cofać, zamiast
rozwijać. Spike opowiadał mi co za cuda tworzysz w domu – Szczególną uwagę
przykuła do dwóch niepozornych słów. „Dom” brzmiało dla niej teraz bardzo
namacalnie. Wymawiała je tak, jak Mr Hahn, czy każda inna osoba; wyraz miał
bowiem nabrał dla niej znaczenia.
- Spike? – zachichotała.
- No Mike… Nie mów, że jeszcze na to nie wpadłaś. My nazywaliśmy
go tak już w szkole średniej.
- I swoją drogą moglibyście już przestać. To zaczyna być
coraz bardziej irytujące – Shinoda wrócił z kawą – Ja rozumiem, dzieciaki w
High School… ale dorośli faceci?
- Mnie przezywają „Zioło”, albo „E ty”. Może być gorzej –
puściła mu oczko.
- Zioło? – Zainteresował się Phoenix – Ciekawe, dlaczego…Hm…
- usiadł w pozycji greckiego myśliciela.
- No od Melisy
- Ahhh myślałem, że… zresztą nieważne – machnął ręką.
- Nie takie zioła ci w głowie, co? Przyznaj się Dave! – zaczął
dokuczać mu Rob. Przekomarzali się tym, kto co wciągał – No teraz ty opowiedz,
jakie masz ciekawe doświadczenia? Wiesz… póki nie ma twojego brata. Dla niego
to dość drażliwy temat. A jeśli zacznie gadać o nim twoja siostra to już w
ogóle kaplica.
- Czemu „drażliwy”? – zapytała.
- Zdarzało mu się eksperymentować. Dopiero niedawno rzucił
ten syf – wtrącił się Mike.
- Pierdu pierdu… Dalej, śmiało Mała. Zrozumiemy, jeśli
oczywiście brakuje ci doświadczenia w takich sprawach.
- No zdarzyło się parę razy, ale nie przesadzajmy… zresztą
to nie jest temat, którym należy się chwalić – odpowiedziała stanowczo i
nabrała wody w usta, nie dając już niczego z siebie na ten temat wydusić.
Zespół był dzisiaj tak rozkojarzony, że Mike wyrzucił ich wszystkich ze studia,
zostając wyłącznie z Chesterem i jego nieśmiałą siostrą. Ona raczej nie będzie
im przeszkadzać w wymyślaniu tekstów, czy nagrywaniu wokali.
- Melisa, mogę cię o coś zapytać?
- No jasne – miała rozbrajający i szczery uśmiech. Chłopak
widząc jej radośnie uniesione kąciki ust nie mógł się powstrzymać, by samemu
tego nie zrobić.
- Bo widzisz nie chciałaś powiedzieć Phoenixowi o tym, z
czym eksperymentowałaś. Szczerze mówiąc całą ta rozmowa była trochę pomysłem
Chestera.
- Chazza? Ale czemu? – szczerze się zdziwiła.
- Twój brat dobrze wie, w jakim środowisk musiałaś się
wychowywać. Boi się o ciebie i nie wiedział, jak ma o tym do ciebie zagadać,
więc z kolei my wpadliśmy na to, by subtelnie co nieco z ciebie wyciągnąć.
- Zakładam, że miało to być tajemnicą? – prychnęła, ukazując
odrobinę skrywanej urazy.
- Nie złość się na niego, po prostu martwi się o ciebie.
- Dobra, proszę bardzo. Bawiłam się marihuaną i crackiem.
Kilka razy poniosło mnie na LSD, chodź trudno po mnie poznać, że cokolwiek
brałam osobom, które mnie nie znają. Staję się wtedy żywiołowa, a nie jak
zwykle siedzę w kącie. Dwa razy zdarzyło mi się zakręcić przy kokainie, ale od
tego momentu postanowiłam, że się wycofam, póki jeszcze mogę. To wszystko.
Możesz śmiało donieść Mojemu bratu – rzuciła kąśliwie – Doceniam twoją
szczerość, tylko po prostu nie jestem w stanie tego wyrazić. Muszę przetrawić w
sobie złość, żeby nie wybuchnąć. Chyba rozumiesz…
- Ta… - Melisa wstała z krzesła, zabierając czystą kartkę i
długopis. Przesiadła się na sofę w rogu pomieszczenia i energicznie coś
rysowała. Po kilku minutach do studia wrócił Bennington. Rozejrzał się po
pomieszczeniu i spotkał ze wzrokiem Mike’a. Kiwnął głową i zmarszczył czoło
oczekując więcej wyjaśnień, niż przeszywające go spojrzenie Shinody.
- Napisałem połowę tekstu do melodii, którą ostatnio
wymyśliliśmy z Robem. Chodź i sprawdź czy ci pasuje – tak naprawdę na kartce
Mike po krótce nakreślił Chesterowi sytuację, która go ominęła. „Przecież nie
miałeś jej o niczym mówić, idioto!” – wokalista dopisał swoją odpowiedź
- Teraz jest całkiem niezły
- Ale co? – Shinoda zapomniał się.
- No tekst – Chester niby od niechcenia przeszedł się po
pomieszczeniu podchodząc do swojej siostry i zerkając, co rysuje. Na Kartce
papier widniała czerwono włosa dziewczyna krzycząca całą sobą: spięte ramiona,
zmarszczone czoło, ściśnięte oczy i szeroko rozwarte usta.
- Melisa, przepraszam cię, że chciałem załatwić to w ten
sposób. Po prostu nie wyobrażałem sobie rozmawiać z tobą na takie tematy.
Jestem ostatnią osobą, która mogłaby cię pouczać.
- A co takiego strasznego zrobiłeś? Byłeś jak Nikki
Sixx z Motley Crue, czy Slash z Guns N’
Roses? – nadal była spokojna, chodź jej nerwy wisiały na włosku. Bała się, że
wybuchnie.
- Byłem uzależniony od kokainy i metaamfetaminy. Z różnych
powodów wyleciałem ze szkoły. Kiedy miałem osiemnaście lat zostałem aresztowany
za posiadanie narkotyków. Nie było tego dużo, ale zawsze… - dopiero teraz
zauważył, że są w studio sami. Mike najwyraźniej stwierdził, że to zbyt
prywatna chwila dla dwójki rodzeństwa. Z każdym kolejnym słowem Chazza w oczach
Melisy pojawiało się coraz więcej łez – Nie jestem dobrym charakterem. Myślisz,
że wychowałem się w szczęśliwej rodzinie, gdzie jadaliśmy wspólnie niedzielne
obiadki i opowiadaliśmy sobie jak nam minął tydzień? Niestety nie… Dlatego tak
bardzo zależy mi na tym, żeby mieć wielką rodzinę. Pieprzoną szóstkę dzieci,
dom z ogrodem, psa i być cholernie nadopiekuńczym w stosunku do wszystkich
swoich bliskich.
- Czasami tylko możesz zrobić im przez to krzywdę, wiesz….
Starając się być idealnym ojcem, bratem, przyjacielem i wujkiem. To twoje
marzenie, ale nie ty sam; nie twoja osobowość i charakter – siostra dała mu
trochę do myślenia i musiał to przyznać: miała rację.
- Wiem, tylko nie zawsze nad tym panuję. Chciałbym
podświadomie wynagrodzić sam sobie wszystkie mniej lub bardziej spieprzone lata
– westchnął – Dlatego mogę cię często wkurzać, bo chcę dla ciebie jak najlepiej
– poczochrał jej włosy – Nie denerwujesz się, że zniszczyłem ci fryzurę –
zaśmiał się.
- Co to za fryzura? – prychnęła – Przy najbliższej okazji
stanę przed lustrem z nożyczkami i zrobię z nimi porządek – oznajmiła.
- Jeszcze czego!
Najlepiej od razu zrób się na mnie
- zażartował – Pojedziemy do fryzjera. Jeśli już tak bardzo znudziła ci
się ta fryzura, masz mieć nową i porządną, a twój starszy brat ci w tym pomoże
– skoro Chester zaoferował swoją pomoc i pokazał dobre chęci trzeba było z tego
skorzystać, prawda? Melisa przez półtorej godziny nie mogła zdecydować się, co
chce mieć na głowie. Ostatecznie postawiła na ostre cieniowanie jej długich do
pasa włosów i koloryzację na głęboką czerwień.
- Muszę przyznać, że wyglądasz zajebiście, chodź myślałem,
że od tego siedzenia i czekania tyłek mi odpadnie. Kurde – zatrzymał się na
chwilę – Ale ja mam ładną siostrę! Normalnie brałbym cię, gdybyś tylko nie
była…
- Jasne, jasne po prostu nie chcesz, żebym czuła się głupio,
bo wyglądam, jak idiotka. Rozumiem – spuściła głowę lekko rozczarowana.
- No co ty! Mówię, jak jest.
- Te moje dziwne oczy powinnam ukrywać całe swoje życie pod
dużymi, ciemnymi okularami
- Ale czego ty od nic chcesz. Są przecież takie, jak moje
- No właśnie! – udała zrozpaczoną, podpuszczając Chazza.
- Auć!- syknął.
- No dobra – przyznała po kwadransie jazdy w kompletnej
ciszy – To nie było zabawne
- A miało? – nadal się na nią dąsał.
- Oj przestań. Dobrze wiesz, że nie miałam niczego złego na
myśli – nadal się nie odzywał – No przepraszam – stęknęła.
- Chciałem cię tylko sprawdzić – przyznał z tajemniczym
uśmiechem błąkającym się na jego twarzy.
- Ale po co…?
- Muszę wiedzieć, czy wytrzymam z tobą w trasie – dał jej
moment do namysłu i przetworzenia informacji.
- W jakiej trasie? – zapytała podejrzliwie.
- Takiej normalnej. Tour bus, zespół i te sprawy
- Zabierasz mnie w trasę?! – wrzasnęła.
- Wydaje mi się, że właśnie w tej sprawie dzwoniłem dzisiaj
do naszego managera – zamyślił się, jak na tureckim kazaniu.
- Jeju!!!!!! – rzuciła mu się na szyję. Chłopak zjechał na
chwilę ze swojego pasa, po czym szybko na niego wrócił. Dobrze, że wracali
drogą na której nie było tak dużego ruchu, niż zwykle.
- Ja wszystko rozumiem, ale żebyś chciała mnie za to zabić?
- Przepraszam – pisnęła uradowana.
wtorek, 16 lipca 2013
2:" This is my December, These are my snow covered dreams".
Swoje popołudnie Melisa spędziła na aklimatyzowaniu się i poznawaniu nowego miejsca, w którym miała mieszkać. Razem ze swoim bratem i Samanthą siedzieli na tarasie jedząc lody i lepiej się poznawając. Kobieta na przykład nie cierpiała ryb, a Chester bardzo chciał kiedyś polecieć do Indii. Kiedy porządnie się ściemniło, a zegar wskazywał 22, nastolatka była już bardzo zmęczona.
- Ja już chyba pójdę spać - ziewnęła.
- Faktycznie, przecież dla ciebie to prawie 2 w nocy. Chodź, pokażę ci gdzie masz ręczniki - Sam oprowadziła szatynkę po ogromnej łazience pokazując jej masę kosmetyków i innych dodatków, które mogła używać.
- W drzwiach jest zamek, możesz się więc zamknąć na godzinę i nikt nie ma prawa ci przeszkodzić - puściła do niej oczko.
- Jasne, dzięki - została sama, lekko zagubiona i onieśmielona. Postawiła na szybki prysznic i kwadrans później siedziała na brzegu łóżka w swoim nowym pokoju. Ktoś zamontował w ścianie małe lampki, które po włączeniu podświetlały każdego starannie namalowanego motyla. Z tym pięknym obrazkiem w głowie zasnęła, zanim zdążyła wejść pod kołdrę.
- Heej śpiochu! - Chester siedział po turecku na jej materacu i łaskotał ją po szyi.
- Nie mam łaskotek - rzuciła poważnym tonem.
- Oj wstawaj, chcę cię zabrać do studia, żebyś zdążyła poznać całą ekipę przed Wigilią - oznajmił.
- A co ma do tego Wigilia?
- No chłopaki przychodzą zawsze w każde ważniejsze święta. Bo i po co każdy z nich ma siedzieć sam, jak może przynieść po jakiejś pieczeni i przyjść tutaj.
- Niby racja... Oni wiedzą, że mnie przyprowadzisz? - zapytała.
- Nie mogą się doczekać, żeby poznać damską wersję mnie. Pamiętaj, nie daj się żadnemu! - ostrzegł.
- To żeś mi dodał odwagi - rzuciła z sarkazmem i wygramoliła się z łóżka, przekręcając parę razy karkiem we wszystkie strony.
- Nie masz się czego obawiać - uśmiechnął się pocieszająco i zostawił dziewczynę samą.
Po porannej toalecie i śniadaniu nadszedł czas na drogę do studia Linkin Park. Dziewczyna nerwowo przebierała palcami. Kiedy w końcu zaparkowali auto pod budynkiem, jej żołądek zmienił się w ściśnięty supeł. Wchodząc do windy wytarła spocone ręce o spodnie. Powodem jej zdenerwowania nie był fakt, że za chwilę pozna kogoś sławnego. Zawsze tak się czuła, kiedy musiała wejść w grupę obcych dla niej ludzi. Przecież to są przyjaciele Chazza, pomyślała. Uspokój się! Wokalista otworzył drzwi z napisem Linkin Park. Powitało ją ciepłe czerwone wnętrze. Spodziewała się raczej czegoś surowego, co przypominałoby stanowisko pracy.
- Hej wszystkim! - zawołał Bennington.
- Siema! - usłyszała odpowiedź z pokoju po lewej stronie. Chester otworzył szerzej przymknięte drzwi i zaprosił dziewczynę do środka.
- Cześć - odezwała się cicho.
- Heeej - ubrany w luźne dresy i dwa rozmiary za dużą koszulkę raper stanął niechlujnie naprzeciwko rodzeństwa.
- No więc to jest Melisa - oznajmił kumplowi.
- Mike - przedstawił się podając jej rękę. Stanowczo ścisnął jej wątłą dłoń - Spodziewałem się raczej jakiejś zbuntowanej nastolatki z wygoloną głową i podartą, czarną koszulkę. Przynajmniej kogoś takiego, jak Chester. Serio jesteście rodzeństwem, czy ten tu - wskazał na Benningtona - Się zgrywa?
- Tak było, jak ostatnio sprawdzaliśmy - próbowała jakoś delikatnie poluźnić atmosferę. Najwyraźniej chłopakom w ogóle nie było to potrzebne, bo sami z siebie mieli niezły ubaw.
Tego dnia nie udało jej się poznać reszty zespołu, ponieważ każdy z chłopaków zajęty był świątecznymi przygotowaniami. Melisa wróciła do domu szybciej, korzystając z okazji, że Samantha przejeżdżała obok studia. Chester był nie co zaskoczony tym, że nie kręci ją podziwianie narodzin kolejnego studyjnego albumu grupy. Ona jednak o wiele lepiej czuła się w domu, pomagając bratowej w gotowaniu i pieczeniu świątecznych potraw.
- Możesz wziąć te pudło z łańcuchami oraz lampkami i ozdobić schody - zasugerowała Sam.
- Się robi! -wieczorem rozsiadł się na lśniącej podłodze w swoim pokoju i naszkicowała gotyckiego anioła, którego malowaniem zajęła się później. Tak minęła jej ostatni dzień i południe 24 grudnia. Wieczorem nastolatka ubrała w to, co miała najodświętniejszego, czyli czarną spódniczkę i białą koszulę. Całe szczęście, że zanim Melisa zeszła na dół, zobaczyła ją Samantha
- Dziewczyno, jak ty wyglądasz? Wybierasz się na szkolną akademię, czy jak? Chodź - zabrała ją do swojej garderoby i kazała przymierzać kilka sukienek. W końcu wybrały odpowiednią. Chabrowa, lekko przed kolano i śliczne nie wysokie czarne szpilki.
- Czuję się tak jakoś inaczej - skomentowała swoje odbicie w lustrze.
- Bo właśnie o to chodzi! Są święta - uśmiechnęła się - Teraz, wyglądając jak miss stanu Kalifornia możesz spokojnie pokazać się gościom.
- Sam, ile tak właściwie będzie tu osób?
- Hm... z 12? W każdym razie nie aż tak dużo.
- Przecież ja znam tylko ciebie, Chazza i Mike'a. A jak tamci mnie nie polubią? - spięła się.
- Oh przestań gadać głupoty - obie panie schodziły wolno na parter, przywitać się z gośćmi.
- Już są moje piękne kobiety - zawołał Bennington i cala uwaga wszystkich zgromadzonych skupiła się na brunetce i szatynce.
- Nie wiedziałem stary, że lubisz trójkąty- zażartował japończyk, jak się później okazało Mr Hahn, lub po prostu Joe.
- Bardzo śmieszne! Uważaj, bo pomyślę sobie, że coś sugerujesz. To jest moja siostra - przedstawił wszystkim nastolatkę.
- Melisa - uśmiechnęła się nieśmiało. Po kolacji i krótkiej rozmowie z każdym z gości nadeszła pora na prezenty. Pierwszy z nich otworzył syn Chestera z poprzedniego związku, który był 5 lat młodszy od niej. Następnie nadeszła pora, by to ona rozdarła błękitny papier i ujrzała, co jest pod nim. Niewielkie pudełko skrywało najnowszy model telefonu. Taki sam, jakiego używał Chazzy i reszta zespołu. Dzięki wbudowanemu aparatowi mogła uchwycać każdą piękną chwilę. Na pierwszym zdjęciu znaleźli się wszyscy goście siedzący pod choinką z szerokimi bananami na twarzach. Kilka następnych to na przykład mocno gestykulujący nad niedojedzonym indykiem Chester i czerwony Mike, który zachłysnął się ością.
Wieczorem po zagraniu kilku świątecznych piosenek na gitarach ( w końcu otaczali ją sami muzycy) każdy zaczął znajdować sobie jakieś zajęcie. Phoenix razem z Robem grali na playstation, a Samantha plotkowała z narzeczoną Dave'a. Melisa uznała, że to odpowiednia chwila, by dyskretnie ulotnić się do swojego pokoju. Przebrała się w wygodne dresy i przybrudzoną koszulkę, by nałożyć drugą warstwę farby, na swój obraz. Siedząc tyłem do drzwi nie zauważyła, kiedy do pokoju wszedł niespodziewany gość.
- Ładnie malujesz - usłyszała w momencie, gdy na szczęście nabierała na pędzel świeżej farby, a nie nanosiła detale. Wzdrygnęła się, pochlapując trochę podłogę.
- Mike, strasznie mnie przestraszyłeś - odetchnęła z ulgą.
- Masz dobre farby - uśmiechnął się pogodnie.
- Chester pomógł mi wybierać. Wsparł się na twoim guście - przyznała.
- Naprawdę genialnie ci to wyszło - pochwalił ją.
- Dzięki - zarumieniła się.
- Jak się podoba twoja prywatne dżungla.
- Jest świetna, ale.... chwila, to twoje dzieło? - była wyraźnie zaskoczona.
- Wiesz, Chester chciał żebym jakoś pomógł mu udekorować pokój jego siostrzyczki - skrzywił się, wymawiając te słowo znacznie przesłodzonym tonem.
- To jest cudowne. Przez dwie noce gapiłam się na to malowidło, nie mogąc wyjść z podziwu idealnej głębi, którą uzyskał autor. Byłam przekonana, że robił to zawodowiec - orzekła.
- I miałaś rację. Skończyłem Pasadena Art College Of Design
- Serio?! - wyprostowała się, chcąc chodź na chwilę odciążyć plecy. Nachylała się nad płótnem od dobrej godziny - To zawsze było moje marzenie. Gdybym jednak mogła wybierać, zapisałabym się na kierunek związany z fotografią. Nie wróżę sobie żadnej świetlanej przyszłości związanej z malowaniem. Do tego potrzebny jest talent- A ty go masz - onieśmielił dziwczynę, która pokryła się rumieńcem. Kolejny raz w jego towarzystwie.
- Hej wszystkim! - zawołał Bennington.
- Siema! - usłyszała odpowiedź z pokoju po lewej stronie. Chester otworzył szerzej przymknięte drzwi i zaprosił dziewczynę do środka.
- Cześć - odezwała się cicho.
- Heeej - ubrany w luźne dresy i dwa rozmiary za dużą koszulkę raper stanął niechlujnie naprzeciwko rodzeństwa.
- No więc to jest Melisa - oznajmił kumplowi.
- Mike - przedstawił się podając jej rękę. Stanowczo ścisnął jej wątłą dłoń - Spodziewałem się raczej jakiejś zbuntowanej nastolatki z wygoloną głową i podartą, czarną koszulkę. Przynajmniej kogoś takiego, jak Chester. Serio jesteście rodzeństwem, czy ten tu - wskazał na Benningtona - Się zgrywa?
- Tak było, jak ostatnio sprawdzaliśmy - próbowała jakoś delikatnie poluźnić atmosferę. Najwyraźniej chłopakom w ogóle nie było to potrzebne, bo sami z siebie mieli niezły ubaw.
Tego dnia nie udało jej się poznać reszty zespołu, ponieważ każdy z chłopaków zajęty był świątecznymi przygotowaniami. Melisa wróciła do domu szybciej, korzystając z okazji, że Samantha przejeżdżała obok studia. Chester był nie co zaskoczony tym, że nie kręci ją podziwianie narodzin kolejnego studyjnego albumu grupy. Ona jednak o wiele lepiej czuła się w domu, pomagając bratowej w gotowaniu i pieczeniu świątecznych potraw.
- Możesz wziąć te pudło z łańcuchami oraz lampkami i ozdobić schody - zasugerowała Sam.
- Się robi! -wieczorem rozsiadł się na lśniącej podłodze w swoim pokoju i naszkicowała gotyckiego anioła, którego malowaniem zajęła się później. Tak minęła jej ostatni dzień i południe 24 grudnia. Wieczorem nastolatka ubrała w to, co miała najodświętniejszego, czyli czarną spódniczkę i białą koszulę. Całe szczęście, że zanim Melisa zeszła na dół, zobaczyła ją Samantha
- Dziewczyno, jak ty wyglądasz? Wybierasz się na szkolną akademię, czy jak? Chodź - zabrała ją do swojej garderoby i kazała przymierzać kilka sukienek. W końcu wybrały odpowiednią. Chabrowa, lekko przed kolano i śliczne nie wysokie czarne szpilki.
- Czuję się tak jakoś inaczej - skomentowała swoje odbicie w lustrze.
- Bo właśnie o to chodzi! Są święta - uśmiechnęła się - Teraz, wyglądając jak miss stanu Kalifornia możesz spokojnie pokazać się gościom.
- Sam, ile tak właściwie będzie tu osób?
- Hm... z 12? W każdym razie nie aż tak dużo.
- Przecież ja znam tylko ciebie, Chazza i Mike'a. A jak tamci mnie nie polubią? - spięła się.
- Oh przestań gadać głupoty - obie panie schodziły wolno na parter, przywitać się z gośćmi.
- Już są moje piękne kobiety - zawołał Bennington i cala uwaga wszystkich zgromadzonych skupiła się na brunetce i szatynce.
- Nie wiedziałem stary, że lubisz trójkąty- zażartował japończyk, jak się później okazało Mr Hahn, lub po prostu Joe.
- Bardzo śmieszne! Uważaj, bo pomyślę sobie, że coś sugerujesz. To jest moja siostra - przedstawił wszystkim nastolatkę.
- Melisa - uśmiechnęła się nieśmiało. Po kolacji i krótkiej rozmowie z każdym z gości nadeszła pora na prezenty. Pierwszy z nich otworzył syn Chestera z poprzedniego związku, który był 5 lat młodszy od niej. Następnie nadeszła pora, by to ona rozdarła błękitny papier i ujrzała, co jest pod nim. Niewielkie pudełko skrywało najnowszy model telefonu. Taki sam, jakiego używał Chazzy i reszta zespołu. Dzięki wbudowanemu aparatowi mogła uchwycać każdą piękną chwilę. Na pierwszym zdjęciu znaleźli się wszyscy goście siedzący pod choinką z szerokimi bananami na twarzach. Kilka następnych to na przykład mocno gestykulujący nad niedojedzonym indykiem Chester i czerwony Mike, który zachłysnął się ością.
Wieczorem po zagraniu kilku świątecznych piosenek na gitarach ( w końcu otaczali ją sami muzycy) każdy zaczął znajdować sobie jakieś zajęcie. Phoenix razem z Robem grali na playstation, a Samantha plotkowała z narzeczoną Dave'a. Melisa uznała, że to odpowiednia chwila, by dyskretnie ulotnić się do swojego pokoju. Przebrała się w wygodne dresy i przybrudzoną koszulkę, by nałożyć drugą warstwę farby, na swój obraz. Siedząc tyłem do drzwi nie zauważyła, kiedy do pokoju wszedł niespodziewany gość.
- Ładnie malujesz - usłyszała w momencie, gdy na szczęście nabierała na pędzel świeżej farby, a nie nanosiła detale. Wzdrygnęła się, pochlapując trochę podłogę.
- Mike, strasznie mnie przestraszyłeś - odetchnęła z ulgą.
- Masz dobre farby - uśmiechnął się pogodnie.
- Chester pomógł mi wybierać. Wsparł się na twoim guście - przyznała.
- Naprawdę genialnie ci to wyszło - pochwalił ją.
- Dzięki - zarumieniła się.
- Jak się podoba twoja prywatne dżungla.
- Jest świetna, ale.... chwila, to twoje dzieło? - była wyraźnie zaskoczona.
- Wiesz, Chester chciał żebym jakoś pomógł mu udekorować pokój jego siostrzyczki - skrzywił się, wymawiając te słowo znacznie przesłodzonym tonem.
- To jest cudowne. Przez dwie noce gapiłam się na to malowidło, nie mogąc wyjść z podziwu idealnej głębi, którą uzyskał autor. Byłam przekonana, że robił to zawodowiec - orzekła.
- I miałaś rację. Skończyłem Pasadena Art College Of Design
- Serio?! - wyprostowała się, chcąc chodź na chwilę odciążyć plecy. Nachylała się nad płótnem od dobrej godziny - To zawsze było moje marzenie. Gdybym jednak mogła wybierać, zapisałabym się na kierunek związany z fotografią. Nie wróżę sobie żadnej świetlanej przyszłości związanej z malowaniem. Do tego potrzebny jest talent- A ty go masz - onieśmielił dziwczynę, która pokryła się rumieńcem. Kolejny raz w jego towarzystwie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)